wtorek, 29 grudnia 2015

2. Dobrze będzie mieć takiego przyjaciela.



               Przez cały wieczór byłam oczarowana Nicholasem, którym ukradkiem spoglądał na mnie co chwilę. Ledwo co go znałam, a już uwielbiałam patrzeć na jego piękny uśmiech dodający mu niesamowitego uroku i anielskiego wyrazu twarzy. Był nawet moment, kiedy nasze spojrzenia się spotkały, żadne z nas nie odwróciło w zawstydzeniu wzroku, tylko uparcie patrzyliśmy na siebie, jakbyśmy testowali, kto dłużej wytrzyma.
                Niestety, Liz nie zrezygnowała ze swojego zamiaru swatania mnie z Matt’em, chociaż on, tak jak ja, nie pałał do tego pomysłu zbytnim zaangażowaniem. Domyślałam się, że był tego samego zdania, co ja. Całe szczęście, bo duży problem byłyby, gdym mu się bardzo spodobała i stwierdziłby, że wykorzysta okazję, żeby mnie poderwać. Elizabeth próbowała zachęcić nas do wspólnej rozmowy, wymyślała przeróżne tematy, które teoretycznie powinny nas zainteresować, ale to nie zadziałało. Oboje z Mattem odpowiadaliśmy lakonicznie, chcąc dać dziewczynie do zrozumienia, że nigdy w życiu nie będzie z nas pary, ale do niej nic nie docierało. W pewnym momencie doszło do tego, że zmusiła nas, abyśmy wyszli razem na spacer. Początkowo poszliśmy we czwórkę- ja, Matt, Liz i Nicholas- ale moja przyjaciółka pod pretekstem zmęczenia wróciła do domu i pociągnęła za sobą Nicholasa, który na pierwszy rzut oka nie był zbytnio zachwycony tym, że zostawia mnie samą ze swoim bratem. Ja sama nie byłam z tego powodu zadowolona, ale nie mogłam przecież powiedzieć mu, że bardzo mi przykro, ale ja też już muszę iść do domu, tym bardziej że moi rodzice wciąż siedzieli z jego rodzicami w salonie.
-Przepraszam cię za moją siostrę, trochę jej odwala dzisiaj- Matt mówił spokojnym głosem, ale nawet na mnie nie spojrzał.- Ubzdurała sobie, że bylibyśmy świetną parą, ale to przecież nie realne. Nie jesteśmy tacy sami, byłoby z tego tylko dużo problemów, a zero przyjemności, wiec to nie ma sensu. Niestety Liz lubi wtrącać się w moje i Nicholasa życie i czasami urządza takie akcje, że głowa mała. Może trudno ci to sobie wyobrazić, ale robi jeszcze grosze rzeczy niż to.
Uśmiechnęłam się krzywo, bo nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Matt spojrzał na mnie, jego ciemne źrenice rozszerzyły się gwałtownie.
-Przepraszam, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Nie zrozum mnie źle, nie chodzi mi o to, że coś z tobą jest nie tak, to znaczy jest, ale nie w zły sposób- Chłopak pogubił się we własnych słowach i myślach. Westchnął ciężko widząc moją lekko zdziwiona minę.- Katy, jesteś piękną inteligentną dziewczyną, a główny problem jest w tym, że jesteś człowiekiem. Nie uważam, nie pomyśl sobie nic na zapas, że jesteś gorsza ode mnie czy coś. Chodzi mi o to, że nie ma sensu angażować się w związek spisany na niepowodzenie. Rozumiesz już?
-Tak, rozumiem- Zgodziłam się wracając myślami do cudownego Nicholasa. Matt miał rację, powinnam przestać myśleć o nim, bo i tak nic z tego nie będzie, on pewnie ma takie samo myślenie jak jego brat, więc nawet nie spojrzy na mnie jak na kandydatkę do bycia jego dziewczyną.
-Ale nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy byli przyjaciółmi, tak jak nasi rodzice, nie uważasz?- Mat wyciągną do mnie rękę w geście pojednania, a może rozpoczęcia nowej znajomość.
-Oczywiście, dobrze będzie mieć takiego przyjaciela.- Podałam mu swoją dłoń i uśmiechnęłam się szczerze.
                Ciemne włosy Matt’a rozwiewał silny wiatr, kiedy wracaliśmy z dość długiego spaceru. Przegadaliśmy cała drogę i szybko okazało się, że jednak potrafimy złapać wspólny język i się dogadać. Wreszcie zaczęłam się czuć przy nim swobodnie. Był przystojny, ale nie onieśmielający jak jego młodszy brat, jego ciało było umięśnione, ale nie przesadnie. Nie miał tak czarującego uśmiechu, jak Nicholas, ale za, to kiedy zaczął się śmiać, ciężko było pozostać poważnym. Miał ciepłą barwę głosu i życzliwe, ciemne oczy. Zachowywał się wobec mnie uprzejmie, kulturalnie, ale nie sztywno i nudno. Opowiadał wiele żartów oraz śmiesznych sytuacji z jego życia. Ja również powiedziałam trochę o sobie, ale nie dużo, bo nie lubię tego robić.
-Jestem ogromnie zdziwiony, że dałaś radę przejść tyle drogi bez narzekania w tych niebotycznie wysokich szpilkach.- Matt uśmiechnął się do mnie otwierając mi drzwi wejściowe do jego domu.
-Jestem do tego przyzwyczajona- Odparłam wchodząc do środka.
                Chłopak pomógł mi zdjąć marynarkę i zaprowadził mnie do salonu, gdzie wszystkie spojrzenia były skierowane na nas. Usiedliśmy obok siebie na kanapie, ale nie odezwaliśmy się ani słowem. Czułam na sobie ciężkie spojrzenie ojca, który nie był zadowolony z mojego wyjścia z najstarszym synem jego przyjaciół. Już nie mogę się doczekać drogi powrotnej, kiedy to zapewne usłyszę, jaki ogromny wstydy przynoszę rodzinie.
                Dalsza część wieczoru przebiegła w miarę spokojnie, no może oprócz pełnych nienawiści spojrzeń Maggie- matki Liz. W drodze do domu rodzice nie odezwali się ani do siebie, ani do mnie. Wraz z wyjściem z towarzystwa pozory idealnej rodziny zniknęły, ale mi to nie przeszkadzało, przez tyle lat mieszkania z nimi przyzwyczaiłam się już do tego. W domu wzięłam szybki prysznic, przejrzałam portale społecznościowe i położyłam się spać.
                Obudziłam się kilka minut po jedenastej rano, ale zwlekałam ze wstaniem z łóżka. Zanim poszłam pod prysznic, sprawdziłam Facebooka i Instargama. Moje przyjaciółki ze szkoły poszły na imprezę razem ze swoimi chłopakami, a mój Dean grał z przyjaciółmi na konsoli cały wieczór. Po wykąpaniu się zjadłam późne śniadanie i wróciłam do mojego pokoju. Dzisiaj o szesnastej miałam trening w szkole, a potem musiałam iść do Akademii na ćwiczenia bojowe.
                Po zjedzeniu śniadania zaczęłam odrabiać lekcje i się uczyć. Byłam jednym z najlepszych uczniów w mojej szkole, dlatego nie mogłam przyjść w poniedziałek z nieodrobionymi zadaniami i nieprzygotowana na sprawdzian z chemii. No cóż, w szkole, tak jak i w życiu codziennym, musiałam sprawiać wrażenie poukładanej, kulturalnej dziewczyny z wyższych sfer, dlatego ogromnie cieszyło mnie to, że należę do Akademii. Tam przynajmniej na treningach mogłam rozładować emocje, które kłębiły się we mnie po całych dniach spędzonych z próżnymi kolegami ze szkoły. Nie chodzi o to, że nie lubię moich znajomych, ale czasem wkurza mnie ich brak empatii i rozumienia dla drugiego człowiek, są zadufani w sobie i myślą, że dzięki pieniądzom dostaną wszystko. Dzieje się tak, dlatego że nie znają prawdziwego życia, nie widzą jak bardzo ludzie cierpią z powodu braku pieniędzy, których oni tak nie szanują i wydają na głupoty. Nie mówię, że ja nie lubię poszaleć na zakupach, jednak potrafię wspomóc potrzebujących i robię to zupełnie bezinteresownie. Tym właśnie różnie się od znajomych ze szkoły.
                Zanim wyszłam z domu przebrałam się w strój do ćwiczeń, czyli krótkie spodenki w kolorze czerni i top na cienkich ramiączkach. Do torby sportowej spakowałam swój strój do treningu, który odbędę w Akademii. Włosy związałam wysoko na czubku głowy, nie malowałam się, gdyż nie miało to większego sensu, bo makijaż po tylu godzinach ruchu, jakie miałam sobie zafundować z pewnością rozmazałby się na mojej twarzy i wyglądałby tragicznie.
                Po kilku minutach dojechałam do parkingu szkolnego, był prawie pusty. Na ogromnym placu, gdzie zmieściłoby się prawie dwieście samochodów, stało tylko kilka zaparkowanych niedaleko siebie. Rozpoznałam każdy z pojazdów, gdyż należały do moich przyjaciół. Spain Park High School było ogromną i jedyną placówką oświatową w naszym mieście. Zajmowało naprawdę spory kawałek ziemi. Uczniowie mieli do dyspozycji korty tenisowe, otwarty basen, boisko do gry w rugby, piłkę nożną, siatkówkę i kosza, siłownię, ogromną krytą halę sportową oraz świetlicę, w której można było zrelaksować się przed lub po zajęciach.
                Ja wybierałam się właśnie na halę sportową, bo tam odbywał się trening cheerleaderek, których byłam kapitanem. Zbliżały się rozgrywki między szkolne, więc musiałyśmy z dziewczynami przećwiczyć wszystkie układy. Musiałyśmy wspierać naszych chłopaków, którzy grają w rugby. Układy wymyślałam sama, bo zawsze to lubiłam robić, w pewnym sensie taniec pozwalał mi odpocząć od wszystkiego, dzięki niemu mogłam się, chociaż na chwilę zrelaksować i zapomnieć o tym, jak bardzo idealna muszę być.
                Wchodząc na salę, zobaczyłam kilka dziewczyn leżących na zimnym parkiecie. Przywitałam się z nimi, a potem wyjrzałam przez okno, żeby popatrzeć jak trenują nasi reprezentanci w zbliżających się turniejach. Mój chłopak Dean był kapitanem drużyny rugbistów, chociaż sam za dobrze nie dawał sobie rady na boisku, nigdy mu jednak tego nie powiedziałam, bo byłam świadoma ile ten sport znaczy dla niego, kochał go, tak jak ja kochałam walkę, której się nauczyłam w Akademii. Dean zauważył mnie przez szybę, więc pomachałam mu, uśmiechnął się do mnie i szybko wrócił do gry. Wyglądał trochę śmiesznie w tym ciężkim stroju, gdyż nie był aż tak umięśniony, jak jego koledzy, jednak uparcie starał się im dorównać pod względem masy, dlatego każdą wolną chwilę spędzał na siłowni. Trochę mnie to wkurzało na początku, bo przestał mieć dla mnie tyle czasu, ale szybko zrozumiałam, jak bardzo mu na tym zależy, więc przestałam się go czepiać i zaczęłam pomagać mu się zmotywować, chociaż z tym akurat nie miał wielkiego problemu. Starałam się także pilnować jego diety, ale było to dosyć trudne, gdyż nie widywaliśmy się zbyt często. Po dwóch miesiącach jego ćwiczeń zauważyłam lekką różnicę, ale on stwierdził, że nic się nie zmienił, dlatego jeszcze intensywniej zaczął trenować. Zbliżał się teraz czwarty miesiąc jego ćwiczeń, a efekty są już o wiele bardziej widoczne niż te po dwóch miesiącach. Najważniejsze było dla mnie to, że Dean był zadowolony, bardzo mi na nim zależało chociaż, prawdę mówiąc, traktowałam go bardziej jako przyjaciela niż chłopaka.
                Kiedy wszystkie dziewczyny zebrały się na hali uciszyłam je, bo jak zwykle plotkom nie było końca, i włączyłam muzykę, żeby przypomnieć im rytm i podstawowe kroki trzech nowych układów, które ćwiczyłyśmy od kilku dni. Koleżanki z drużyny świetnie czuły muzykę, dlatego praca z nimi zawsze przebiegała sprawnie i szybko. Trenowałyśmy dwie godziny, a potem poszłam się przebrać i pojechałam do Akademii.
                Akademia była miejscem, gdzie szkoleni byli ludzie tacy jak ja, których głównym zadaniem było chronienie gatunku ludzkiego przed zagrożeniami ze strony istot nadnaturalnych, takich jak wampiry, wilkołaki czy demony. Była to organizacja ściśle shierarchizowana, gdzie każdy miał swoje miejsce i swoje zadania do wykonania. Akademia stanowiła ogromy kampus ogrodzony wysokim murem od strony drogi i gęstą siatką od strony lasu. Na jej terenie znajdowały się budynki mieszkalne, które zajmowali także członkowie spoza naszego miasta Hoover, trenerzy, dowództwo i niektórzy uczniowie. Jak w każdej szkole odbywały się tu zajęcia teoretyczne w aulach oraz praktyczne na salach treningowych lub na boiskach. Członkowie Akademii musieli ciężko pracować, żeby utrzymać się w szeregach bojowych, bo jak wiadomo, nie każdy dawał sobie radę, a osoba, która jest słaba fizycznie, nie ma nawet co próbować walczyć z demonami. Do grupy bojowej mogły przystępować osoby, które zaczynały czwarty rok nauki, a ja nie byłam wyjątkiem, chociaż mogłam zacząć o wiele wcześniej. Ten temat jednak zawsze był dla mnie drażliwy i nie lubiłam o tym rozmawiać. Tak więc byłam w sumie trochę żółtodziobem, ale szło mi bardzo dobrze w porównaniu do innych osób z mojego rocznika szkoleniowego. Wszystko dzięki solidnemu wykształceniu, które odebrałam w czasie dzieciństwa, miałam naprawdę dobrych, pod względem wiedzy i umiejętności, nauczycieli oraz trenerów. Jeden ze szkoleniowców na zawsze pozostanie w mojej pamięci, zawsze był dla mnie miły, lubił mnie.
                Do Akademii nie był przyjmowany każdy człowiek, który zgłosił chęć walczenia z zagrażającymi nam gatunkami. Żeby się tam dostać trzeba było mieć kogoś z rodziny, kto walczył w jej szeregach, wiąże się to z ponadprzeciętnymi umiejętnościami, które przekazywane są w genach. Ja dostałam się dzięki mojemu dziadkowi i wujkowi. Pierwszy z nich już niestety nie żyje, zmarł w trakcie jednego z polowań urządzonych na wampiry w Kanadzie. Wujek służy natomiast w oddziale specjalnym w Ruminii, jest tam bardzo niebezpiecznie ze względu na duże zagęszczenie Wampirów w tamtym kraju. Nigdy go nie widziałam, wiem tylko, że ma na imię Vincent i oprócz swojej siostry, a mojej mamy, nie ma żadnej innej rodziny. Zawsze chciałam go poznać, bo bardzo ciekawiło mnie to, jakie zadania musi wypełniać będąc w oddziale specjalnym i to na dodatek w Rumunii, tam dostają się tylko wybitni żołnierze. Nigdy nie ukrywałam, że też, jak wujek, chce służyć w oddziałach specjalnych. Może i jest to niebezpieczne, ale czy nie do tego rodzice przygotowywali mnie przez całe życie?
                Po wjechaniu na plac Akademii skierowałam się prosto na boisko, gdzie czekał już na mnie Johnatan, mój przyjaciel od czasów dzieciństwa. Znaliśmy się już dobrych kilka lat. Poznałam go jako pierwszego dzieciaka w moim wieku zaraz po przeprowadzce do Hoover. Miał blond włosy i niebieskie oczy, które zawsze potrafiły odczytać, jaki mam humor i czy warto zaczynać się ze mną drażnić. Był dobrze zbudowany, lekko umięśniony i bardzo zwinny, co było jego ogromnym atutem, jeśli chodzi o walkę. Jako przyjaciel był niezastąpiony, zawsze potrafił sprawić, że uśmiechałam się w jego towarzystwie, nigdy nie pozwolił mi się smucić, kiedy nie miałam humoru do rozmowy, on ciągle opowiadał różne historie, ale gdy potrzebowałam chwili ciszy, potrafił usiąść obok, przytulić mnie i pomilczeć ze mną. Bardzo ważne jest też to, że w czasie walki zawsze mogłam na niego liczyć, tworzyliśmy świetny zespół, niemalże nie do pokonania. Zamierzaliśmy nawet w tym roku wystartować w konkursie walk zespołowych organizowanych na terenie całego stanu Alabama.
                Johnatan powitał mnie szerokim uśmiechem i objął po przyjacielsku w pasie. Szliśmy razem na trening, który miał się odbyć za pięć minut na dużym boisku. Trzeci tydzień września był nadzwyczajnie suchy, bardzo mało padało od kilku dni. Dzięki temu mogliśmy odbywać ćwiczenia na zewnątrz. Nasz trener przyszedł trochę spóźniony. Spojrzał na grupę dwudziestu osób, którą tworzyłam razem z kolegami i koleżankami z roku. Nie był zachwycony naszym widokiem, dało się to wyczytać z wykrzywienia, które wymalowało się na jego twarzy, gdy tylko zobaczył nas na boisku. Przywitał się z nami szorstko i nie marnując dłużej czasu, kazał nam zrobić rozgrzewkę. Później ćwiczyliśmy rzuty nożem oraz wykopy z półobrotu. Następnie odbywaliśmy walki w parach, a na sam koniec biegaliśmy dwadzieścia okrążeń wokoło ogromnego boiska. Ze względu na to, że już mogliśmy brać udział w misiach musieliśmy być ciągle w formie. Zawsze nam powtarzano, że jeśli wszelkie sposoby walki zawiodą, nasze nogi nie mogą nas zawieść. Oznaczało to, że kiedy nie będziemy mogli pokonać przeciwnika, musimy być w stanie szybko uciekać. Zgadzałam się z tym w stu procentach.
                Po skończonym treningu wzięłam prysznic w łazience i przebrałam się w strój, który miałam na sobie w czasie treningu cheerleaderek, bo jak się okazało, zapomniałam spakować do torby normalnych ubrań na zmianę. Johnatan czekał na mnie w korytarzu, umówiliśmy się na wspólny wypad do kina. Gdy wyszłam z szatni chłopak siedział na niskiej ławeczce i bawił się telefonem.
-Coś ciekawego na Fejsie?- Zapytałam stając naprzeciwko niego.
Podniósł głowę i spojrzał na mnie zdziwiony. Przebiegł wzrokiem po całym moim ciele. Wiedziałam, o co mu chodzi.
-Nic nie mów, zanim pojedziemy do kina, skoczę do domu i się przebiorę, nie mogę przecież tak się ludziom pokazać.- Uśmiechnęłam się.- Wstawaj, jedziemy.
                Postanowiliśmy, że Johnatan pojedzie za mną do mnie do domu swoim samochodem i poczeka aż się przebiorę i wtedy razem, jego autem, dojedziemy do kina. Starałam się wybierać ubrania jak najszybciej, żeby przyjaciel nie złościł się na mnie, że za długo mi zeszło przy zwykłym przebieraniu się. On nie rozumiał, że będąc popularna muszę dbać o swój wygląd, dla niego to nie miało znaczenia, czy jestem w krótkiej miniówce i na wysokich obcasach, czy w szarych dresach i trampkach. Założyłam na siebie krótką białą spódniczkę z wysokim stanem oraz jasnoróżowy bawełniany sweterek z długimi rękawami, który sięgał wcięcia mojej talii. Dzięki temu świetnie uwidoczniona była koronka wszyta w górę spódnicy. Do tego założyłam szpilki w delikatnie różowym kolorze oraz białą kopertówkę. Włosy rozpuściłam i rozczesałam. Umalowałam na jasnoróżowy kolor oczy i zrobiłam na powiekach czarną kreskę. Usta pomalowałam matową szminka w kolorze jasnego beżu. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Czułam w duszy niepokoju, coś było nie tak. Miałam złe przeczucia. Wsadziłam do torebki dwa drewniane, ostro zakończone kołki i pistolet ze srebrnymi kulami. Niestety czułam, że ten zestaw dzisiaj bardzo mi się przyda.






Witajcie! Przepraszam, że tak długo nie dodawałam nowego rozdziału, ale nie bardzo miałam na to czas. Mam nadzieję, że nigdzie nie ma błędów, a jeśli są to napiszcie mi :) Dziękuję Wam wszystkim bardzo serdecznie za to, że czytacie moje opowiadanie. Jest mi niezmiernie miło, kiedy ktoś pisze w komentarzu, że podoba mu się to co piszę :) Wiem, że ten rozdział nie jest jakoś cudownie zaskakujący i przepełniony akcją, ale stwierdziłam, że dobrze będzie wyjaśnić niektóre sprawy na początku historii, tak żeby wszystko było później jasne :)  Następny rozdział pojawi się z pewnością po nowym roku :) Całuski :*

środa, 2 grudnia 2015

1 Zrozumiałam, że miłość od pierwszego wejrzenia jednak istnieje.

Rozdział 1

                Głośna muzyka i ogromna ilość wypitego alkoholu okropnie mnie rozpraszały. Nie potrafiłam zebrać swoich myśli w jedną całość. Idąc przez korytarz klubu z trudem utrzymywałam równowagę. Kiedy jakimś cudem dotarłam do łazienki, oparłam się o umywalkę. Strasznie kręciło mi się w głowie i było mi niedobrze. Tyle razy powtarzałam sobie, że już nigdy więcej się nie upiję, a wyjścia do klubu zawsze kończyły się tak samo. Uniosłam pochyloną głowę, żeby spojrzeć na siebie w lustrze. Moje odbicie było rozmazane, poczułam, że chwieję się na nogach. Szybko złapałam się umywalki i starałam się nie przewrócić. Nie mogę upaść na podłogę, damy nigdy się nie przewracają. Bez wątpienia byłam królową szkoły, a do tego klubu schodzili się prawie wszyscy uczniowie ogólniaka. Nie mogłam więc pozwolić sobie na to, by ktoś widział mnie pijaną, leżącą na podłodze w damskim kiblu. Chyba damskim, bo nie byłam pewna czy weszłam do odpowiedniego pomieszczenia.
                Z trudem odkręciłam kurek z zimną wodą. Miałam ogromną ochotę umyć twarz, ale wtedy zmyłby mi się cały makijaż. Umyłam więc tylko ręce i wytarłam je o papierowy ręcznik wiszący obok lusterka.
                Trzymając się ściany wyszłam z łazienki. Na korytarzu czekał na mnie Dean, mój chłopak. Objął mnie mocno ramieniem. Pachniał dymem papierosowym i szkocką whisky. Posłał mi szeroki uśmiech.
-Wstawiłaś się, księżniczko.- Szepnął do mojego ucha delikatnie mnie obejmując.- Odwiozę cię do domu.- Pocałował mnie w szyję ręką przesuwając po mojej tali.
-Dean, przecież piłeś, nie możesz prowadzić.- Złapałam się mocno jego marynarki czując, że kolejny raz tracę równowagę.
-Tylko trochę wypiłem, spokojnie, dam radę.
                Wyprowadził mnie z klubu mocno obejmując, tak żebym nie upadła. Moje szpilki chwiały się z każdym krokiem. Miałam wrażenie, że wszyscy się mi przypatrują, ale na razie było mi wszystko jedno. Chciałam tylko położyć się we własnym łóżku i zasnąć. Ciągle musiałam poprawiać króciutką sukienkę, która podwijała mi się, gdy robiłam krok. Kiedy wyszliśmy z klubu uderzył mnie chłód porannego powietrza. Dean powiedział, że jest już prawie ranek. Wydawało mi się, że słońce wschodzi, ale nie byłam pewna, czy to nie są tylko zwidy. W kieszeni mojego żakietu zabrzęczał telefon. Nie mogłam trafić ręką do otworu kieszeni więc nie odebrałam połączenia. Chłopak otworzył dla mnie drzwi pasażera w samochodzie. Po chwili sam był już w środku. Odpalił silnik. Spojrzałam na zegarek, żeby upewnić się, czy naprawdę jest rano.
-Piata dwadzieścia. – Powiedziałam z trudem.- Mam się coraz gorzej.- Jęknęłam.
To była prawda, byłam coraz bardziej pijana. Zanim poszłam do łazienki wypiłam jeszcze duszkiem dwie cole z wódką. To był błąd. Z każdą minutą byłam tego bardziej pewna.
-Nie martw się, księżniczko, niedługo będziesz w domu.- Pogłaskał mnie po kolanie, a potem odpalił samochód i wyjechał z parkingu.
                Obudził mnie dźwięk telefonu. W moim pokoju było ciemno i gdy tylko podniosłam komórkę świecący ekran oślepił mnie, a ja spadłam z łóżka. Poczułam ogromny ucisk w głowie, bolał mnie łokieć i miałam bardzo sucho w ustach. Z trudem powstrzymałam drżenie palców i odebrałam połączenie.
-Tak- Szepnęłam cicho.
-Boże.. Katy.. nic ci nie jest?- Z początku nie rozpoznałam głosu, który do mnie mówił. Byłam zbyt skupiona na pustyni, która wytworzyła się w mojej jamie ustnej.
-Kto mówi?- Zapytałam ochryple. Spróbowałam wstać z podłogi, ale po chwili znowu runęłam na plecy.
-Katy, nie zgrywaj się, cały dzień próbuję się do ciebie dodzwonić. Już się bałam, że coś ci się stało.- Głos dziewczyny, która do mnie mówiła był drżący i przestraszony.
-Niedobrze mi..- Jęknęłam szybko się rozłączając . Na czworaka przeszłam do łazienki.
                Musiałam wyzbyć się z organizmu resztek alkoholu. Postanowiłam więc, że wezmę też zimny prysznic na rozbudzenie. Nie dałam rady ustać długo na własnych nogach, więc przykucnęłam opierając się o lodowate płytki. Woda spływała po moim ciele, a ja dygotałam z zimna. Musiałam zastosować terapię szokową. Byłam ledwo żywa. Kolejny raz upiłam się prawie do nieprzytomności, ale nie żałowałam tego. Chociaż przez chwilę byłam wolna. Wiem, że to nie jest najlepszy sposób na radzenie sobie z problemami, ale jak na razie nie wymyśliłam nic innego.
                Zakręciłam wodę i otuliłam się miękkim białym ręcznikiem. Wytarłam mokre włosy i związałam je na czubku głowy. Z lekkimi problemami zeszłam na dół do kuchni. Nastawiłam wody w czajniku i zrobiłam sobie mocną kawę. Wyciągnęłam z lodówki jogurt naturalny i poszłam do swojego pokoju. Po kilku łykach kawy i zjedzeniu całego jogurtu poszukałam swojego telefonu. Okazało się, że wpadł pod łóżko. Uklękłam i wyciągnęłam go. Po odblokowaniu zobaczyłam 56 nieodebranych połączeń od Liz. To ona dzwoniła do mnie, zanim wzięłam prysznic. Nie pamiętam nawet, o czym z nią rozmawiałam. Postanowiłam w kocu do niej oddzwonić.
-Katy, co się dzieje?- Nie musiałam długo czekać, alby przyjaciółka odebrała telefon.- Wszystko w porządku? Jesteś chora?- Liz naprawdę przejmowała się moim stanem. Było mi głupio, bo nie stało się przecież nic poważnego, tylko się upiłam. Robię to często więc to żadna nowość.
-Już jest w porządku Liz, nie przejmuj się.- Starałam się uspokoić dziewczynę i przekonać samą siebie, że nie stało się nic złego.
-Dziwnie mi się z tobą rozmawiało. Katy, powiedz prawdę. Co się dzieje? Dlaczego cały dzień nie odbierasz telefonów? Dzwonię do ciebie od rana, a ty oddzwaniasz do mnie dopiero o trzeciej w nocy. O co chodzi?- Blondynka była zdenerwowana, a nawet bardziej zaniepokojona.
-Liz, mówiłam już, że wszystko jest okej.- Napiłam się kawy i zerknęłam na zegarek stojący na szafce nocnej. Cholera, faktycznie była trzecia.- Chcesz coś ważnego ode mnie?- Zapytałam siadając na podłodze.
-Tak, mój brat wraca dzisiaj, za godzinę dokładnie, do domu i chciałam, żebyś go poznała. Myślę, że będziecie do siebie pasować.- Stwierdziła z pewnością w głosie.
-Oj..- Westchnęłam ciężko.- Przecież wiesz, że mam chłopaka..
-Tak, pamiętam cały czas o tym frajerze.. daj spokój, on nie dorasta do pięt mojemu bratu. Sama się przekonasz jak go poznasz. Przyjedź dziś wieczorem, najlepiej o jedenastej do mnie do domu. Z tego, co wiem, to twoi rodzice też się wybierają do nas, żeby przywitać Mat’a.- Liz była podekscytowana. Od dawna planowała, że ja i jej starszy brat zostaniemy parą. Było to dla mnie bardzo niezręczne, bo chodziłam przecież z Dean’em, ale do niej ten argument nie trafiał.
-Dobrze- Zgodziłam się po chwili namysłu.- Pogadamy jak się zobaczymy. Muszę teraz zadzwonić do Dean’a, żeby powiedzieć mu o tym, że jadę wieczorem do ciebie. Do zobaczenia- Rozłączyłam się szybko i rzuciłam telefon na łóżko.
                Głowa rozbolała mnie tak bardzo, że nie byłam w stanie dłużej usiedzieć. Położyłam się na łóżko i próbowałam zasnąć, ale sen nie przychodził. Kręciłam się z boku na bok. Wszystko przez tę głupią kawę. Niepotrzebnie ją piłam. Miałam wrażenie, że głowa zaraz mi eksploduje. Wstałam z łóżka i poszłam po tabletki przeciwbólowe. Zażyłam dwie i ponownie położyłam się na łóżku. Tym razem także nie mogłam zasnąć. Po kilkunastu minutach leżenia ból głowy z ostrego zmienił się na tępy. Postanowiłam wyjść na balkon i pooddychać świeżym powietrzem. Usiadłam na skraju leżaka, na którym zawsze się opalam. Dopiero teraz dotarło do mnie, że ciągle jeszcze jestem owinięta białym ręcznikiem. Chłodne powietrze sprawiło, że zadrżałam z zimna, ale nie wróciłam do pokoju. Z fascynacją przyglądałam się jak moje nagie ramie pokrywa się gęsią skórką. Wzięłam głęboki wdech i zamknęłam oczy. Po chwili usłyszałam dziwny hałas dobiegający z ogrodu. Podbiegłam do barierki i wychyliłam się, żeby zobaczyć, co się dzieje. Jedna z doniczek z kwiatami mojej mamy leżała rozbita na kamiennej ścieżce prowadzącej w głąb ogrodu. Gdybym była inaczej ubrana bez problemu mogłabym skoczyć z balkonu i sprawdzić kto to zrobił. Próba pościgu włamywacza w samym ręczniku nie była dobrym pomysłem, więc wbiegłam do pokoju i założyłam na siebie satynowy szlafrok wiszący na krześle. Bez butów pobiegłam do ogrodu. Cicho stąpając po trawie doszłam do miejsca z rozbitą doniczką. Rozejrzałam się, ale nikogo nie widziałam. Zrobiłam kilka kroków w głąb ogrodu, ale tam też nie było żadnego śladu czyjejś obecności. Wiedziałam jednak doskonale, że ktoś musiał ją przewrócić, bo nie było aż tak mocnego wiatru, żeby zepchnął doniczkę, a także nie stała ona na jakiejś niepewnej powierzchni, żeby w każdej chwili sama mogła się przewrócić.
                Odwróciłam się w kierunku domu i wtedy zobaczyłam zapalone światło w salonie. Ja go nie świeciłam, więc ktoś musiał być w środku. Serce zaczęło mi być w szalonym tempie, kiedy przesuwałam drzwi ogrodowe, by dostać się do domu.
-Dlaczego jeszcze nie śpisz?- Głos ojca tak mnie przestraszył, że przewróciłam się na stojącą na stoliku lampę.- Nic ci nie jest?- Zapytał tata pomagając mi wstać.
Oddychałam płytko i szybko. Oparłam się o ścianę. Starałam się uspokoić. Już po wszystkim, widocznie tata zrzucił tę doniczkę niechcący.
-Byłam sprawdzić, co się dzieje, bo usłyszałam jak doniczka się rozbija.- Głos lekko mi drżał.- A potem zobaczyłam światło i stwierdziłam, że to może być jakiś włamywacz, ale na szczęście to ty je zaświeciłeś.- Uśmiechnęłam się z ulgą.
-Jak to doniczka się stłukła? O czym ty mówisz?- Zapytał ojciec wyglądając przez ogromną szybę.
-Chodziłeś po ogrodzie i zawadziłeś o doniczkę, prawda? To ty ją zepchnąłeś?- Próbowałam się upewnić, co do słuszności mojego myślenia.
-Nie, Kathrin, nie mam zwyczaju snuć się nocą po ogrodzie, a doniczka faktycznie jest rozbita. Włącz szybko alarm. Jeśli ta osoba jest jeszcze w ogrodzie na pewno ją złapiemy.
                Pobiegłam do włącznika alarmu i ustawiłam go. Ojciec krzyknął, żeby zapalić lampy w ogrodzie. Kilka ogromnych reflektorów w ułamku sekundy oświetliło dokładnie każdy skrawek ogrodu. Podeszłam do taty, który ciągle wpatrywał się w ogród i oczekiwał na piskliwy dźwięk alarmu. Minęło kilka minut i nic się nie wydarzyło.
-Tato, a jeśli on jest w środku?- Zapytałam z przerażeniem myśląc o biednej mamie, która została sama w sypialni na górze.
-Alarm był wyłączony..- Szepnął cicho rozglądając się po oświetlonym salonie.
Nie czułam się na sile, żeby walczyć z kimkolwiek, ale nie mogłam przecież pozwolić na to, by mamie stało się coś złego. Związałam mocniej sznureczek od szlafroku w pasie i ruszyłam w kierunku schodów.
-Sprawdzę, co z mamą- Szepnęłam do taty, który widocznie był zdenerwowany.
                Cicho stąpając po drewnianych schodach dotarłam na piętro naszego domu. Nie miałam przy sobie żadnej broni. Mogłam jedynie polegać na wyćwiczonych sztukach walki i na przedmiotach znajdujących się w pobliżu. Moje serce biło szybko, bałam się. Idąc korytarzem dotykałam palcami ściany. Nie chciałam świecić światła, żeby nie spłoszyć włamywacza. Wolałam go złapać i sama się z nim rozprawić. W ciemnościach wyszukałam klamkę od drzwi do sypialni rodziców. Nacisnęłam ją delikatnie i powoli weszłam do pokoju. Mama spała przykryta jedwabną pościelą. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i nie zauważyłam nic podejrzanego. Zajrzałam jeszcze do łazienki, ale tam również nikogo obcego nie było. Skierowałam się do swojej sypialni. Zaświeciłam wcześniej światło w korytarzu. Wolałam jednak wszystko widzieć. Mój pokój znajdowała się na drugim końcu korytarza. Zbliżając się do niego usłyszałam dziwne szuranie. Ktoś był w środku. Nie myśląc długo z impetem otworzyłam drzwi. Przy moim biurku stał wysoki mężczyzna ubrany w czarne ubrania i kominiarkę. Gdy tylko spojrzał na mnie rzucił się do ucieczki przez balkon, a ja pobiegłam za nim. Włamywacz z gracją wyskoczył z balkonu. Skoczyłam za nim i goniłam go aż do końca działki. Mężczyzna przeskoczył ogrodzenie. Nie byłam w stanie powtórzyć tego za nim, bo nie miałam na sobie butów. Jestem strasznie głupia. Już dawno temu powinnam założyć te cholerne buty. Wtedy z pewnością włamywacz by mi nie uciekł. Zaraz po tym, jak przeskoczył ogrodzenie odwrócił się w moją stronę. Spoglądał na mnie tak jakby chciał mi rzucić wyznanie. Podbiegłam więc do ogrodzenia, ale w tej samej sekundzie on ruszył biegiem w głąb lasu.
                Wściekła na siebie wróciłam do domu. Nie mogłam sobie wydarować tego braku przygotowania. Powinnam była mimo wszystko próbować przejść przez ogrodzenie. Moje bose stopy były całe mokre od rosy. Wchodząc do salonu wytarłam je o mały dywanik leżący pod drzwiami tarasowymi. Ojciec siedział na kanapie i przyglądał mi się uważnie. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Znowu było mi niedobrze. Zignorowałam jego spojrzenia i poszłam do swojego pokoju.
                Wszystkie moje rzeczy powyrzucane były z szafek. Ten mężczyzna ewidentnie czegoś szukał, ale nie wiem czego. Przejrzałam kuferek z biżuterią. Niczego nie brakowało. Ubrania od znanych projektantów były wszystkie. Włamywaczowi nie chodziło o pieniądze. Nie miałam jednak pojęcia czego innego mógł szukać w moim pokoju.
                Zamknęłam drzwi balkonowe, przez które do pokoju dostawał się nieprzyjemny chłód i usiadłam na łóżku próbując wymyślić sensowny powód, dla którego ktoś włamał się do mojego pokoju. To nie było takie proste. Po kilku minutach zmęczenie dało mi się we znaki. Położyłam się i przykryłam ciepłą kołdrą. Zasnęłam bardzo szybko.
                Stałam uśmiechnięta przed ogromnym lustrem w moim pokoju. Wyglądałam świetnie. Miałam na sobie bordową dopasowaną spódnicę za kolano, biały top bez ramiączek, czarną marynarkę, która długością pasowała do spódnicy oraz czarne szpilki na platformie i wysokim obcasie. Umalowałam usta ciemnobordową szminką, a na powieki nałożyłam jasny cień. Dokleiłam sztuczne rzęsy i jeszcze trochę przypudrowałam nos. Wychodząc z pokoju wzięłam czarną kopertówkę i zeszłam do rodziców czekających na mnie w salonie.
                Mama siedziała na kanapie naprzeciwko taty ubrana w skromną czarną sukienkę. Ojciec jak zwykle miał na sobie idealnie skrojony ciemny garnitur z czarnym krawatem. Wyczułam napięcie między nimi. Nigdy nie miałam dobrych relacji z rodzicami, ale potrafiłam wyczuć, kiedy coś jest nie tak. To był jeden z tych dni, gdy kłócili się o byle co. Mam zawsze narzekała, że tata do późna pracuje i nigdy nie ma dla niej czasu. Tata tłumaczył, że dzięki temu jest ją stać na luksusy, które tak uwielbia. To był trafny argument z jego strony. Założę się, że gdyby mama miała wybrać pomiędzy tatą w domu i życiu w biedzie a tatą ciągle pracującym i życiem w luksusach, bez wahania wybrałaby to drugie.
-Jedziemy?- Zapytałam czując, że znacząco naruszam ciszę, która między nimi panowała.
                Żadne z nich nie spojrzało na siebie, kiedy wychodziliśmy z domu. Zajęłam miejsce z tyłu czarnego Land Rovera taty. Droga do domu Liz przebiegła nam w ciszy. Nie chciałam się odzywać, żeby nie drażnić żadnego z rodziców. Na dobrą sprawę i tak nie mieliśmy wspólnych tematów do rozmowy. Ojciec zazwyczaj odzywał się do mnie, żeby mnie ochrzanić o coś, a mama uwielbiała udawać, że ja w ogóle nie istnieję. Rzadko kiedy z nią rozmawiałam.
                Wysiadając z samochodu bardzo uważałam, żeby nie ubrudzić błotem z samochodu mojej spódnicy i marynarki. Droga do posiadłości rodziców Liz wiedzie przez leśną drogę, na której zawsze jest błoto. Już kiedyś zasugerowałam jej ojcu, że powinien położyć tam kostkę brukową albo chociaż wylać asfalt, ale on stwierdził, że przesadzam.
                Tata puścił mnie i mamę przodem. Czekając aż ktoś otworzy drzwi tata objął mnie ramieniem w pasie. Uwielbiał odgrywać przy wszystkich znajomych, przyjaciołach, współpracownikach, że nasze życie jest idealne, jesteśmy szczęśliwą, kochającą się rodziną. Tak niestety nie było, ale nic nie mogłam na to poradzić. Zawsze starałam się zwrócić na siebie uwagę rodziców, ale po kilkunastu latach bezowocnych prób zdałam sobie sprawę, że to nie ma sensu i postanowiłam również ich ignorować.
                Drzwi otworzył nam ojciec Liz, James. Przywitał mnie i mamę pocałunkiem w policzek, a tatę uściskiem ręki. Wpuścił nas do środka i zaproponował coś do pica. Ja odmówiłam, nie miałam na nic ochoty. Moi rodzice zgodnie poprosili o kawę. No kto by pomyślał, przecież to takie przykładne małżeństwo. Zawsze wkurzała mnie ich gra. Czasem też miałam wrażenie, że oboje sami udają przed sobą miłość, że cokolwiek do siebie czują. Aż cud, że dalej śpią w jednym łóżku.
Gdy siedzieliśmy w salonie zeszła do nas Liz razem ze swoją matką Maggie. Przyjaciółka usiadła obok mnie.
-Mat niedługo przyjdzie!- Pisnęła do mnie szczęśliwa Liz.- Pojechał gdzieś z Nicholasem i dlatego go teraz nie ma, ale ma mi napisać eska, kiedy będą już niedaleko.
                Przyjaciółka była tak radosna. Cały czas się uśmiechała i nerwowo spoglądała na telefon w nadziei, że przeczyta tam wiadomość od brata. Ja nie byłam w aż tak dobrym humorze, jak ona. Cieszyłam się, że poznam jej brata, a w sumie braci, bo Nicholasa też nie znałam. Przyjaźniłyśmy się z Liz od kilku miesięcy, ale dopiero drugi raz jestem u niej w domu. Najczęściej spotykamy się u mnie lub na mieście. Liz chce w pełni wykorzystać ten ostatni rok, który jej został przed przemianą. W dniu 18 urodzin, tak jak cała jej rodzina, przejdzie przemianę w Wampira. Był to dla mniej bardzo drażliwy temat, dlatego niewiele o tym rozmawiałyśmy. W sumie wiem tylko, że cholernie bardzo boi się tej przemiany.
                Po kilku minutach rozmowy, wymiany sztucznej uprzejmości z rodzicami Liz, przyjaciółka dostała oczekiwaną wiadomość od brata. Wjeżdżał już na teren posiadłości. Po chwili usłyszeliśmy warkot samochodu i trzask zamykających się drzwi.
-Przygotuj się! Zakochasz się w nim od pierwszego wejrzenia.- Szepnęła mi na ucho Liz.- Zaraz tu wejdzie.- Ścisnęła moją dłoń.
                Muszę przyznać, że trochę nakręciłam się na tę całą sytuację. Mimo że nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia miałam nadzieję, że najstarszy syn z rodziny Sharewood okaże się niezłym przystojniakiem, jak na Wampira przystało.
-Odwróć się teraz!- Szepnęła do mnie Liz, gdy obie usłyszałyśmy kroki zmierzające do salonu.
                Posłuchałam przyjaciółki. Chwilę po tym, jak się odwróciłam w salonie zjawił się wysoki chłopak o gęstych czarnych włosach i ciemnych oczach. Jego blada cera wspaniale kontrastowała z kolorem włosów. Był umięśniony, a ciasna czarna koszulka podkreślała to jeszcze bardziej. Na jego widok moje serce zamarło na chwilę. Nie byłam w stanie oddychać. Patrzyłam na niego jak zaczarowana. Przyciągał mnie swoim intensywnym spojrzeniem. Patrzył prosto na mnie. Cieszyłam się, że nie trzymam nic w ręku, bo z pewnością bym to upuściła. Mózg i całe ciało odmawiały mi posłuszeństwa. Nie mogłam odwrócić wzroku od chłopaka. To było silniejsze ode mnie. Czułam, że ta chwila trwa wiecznie. On ciągle patrzył na mnie, a ja na niego. Jakby nic innego nie liczyło się w tej chwili. Wzięłam głęboki wdech i z trudem przełknęłam ślinę. Jego usta wydawały się takie miękkie i delikatne, zupełnie nie pasowały do drapieżnej natury. Poczułam nagle nieodpartą chęć dotknięcia ich, posmakowania. Tak, pragnęłam go pocałować. Gdyby nie to, że byłam tak bardzo oszołomiona już dawno rzuciłabym się na niego byle tylko zaspokoić swoje pragnienie. Brat Liz zbliżył się do mnie. Obszedł kanapę i podał mi rękę, żeby się przywitać.
-Jestem Nicholas.- Powiedział całując moją dłoń.
-Kathrin- Szepnęłam. Nasze spojrzenia spotkały się, a ja zrozumiałam, że miłość od pierwszego wejrzenia jednak istnieje.




Witajcie, długo nie dodawałam tego rozdziału, bo miałam trochę problemów z szablonem. Nie byłam zadowolona z początkowego, który był na blogu i przez jakiś czas skupiona byłam na tym, by stworzyć coś fajnego. Chyba mi się udało :) Zapraszam do komentowania rozdziału, mam nadzieję, że Wam się podoba. Wydaje mi się, że nie ma w nim większych błędów, bo zawsze mogłam coś przeoczyć, ale raczej tak się nie stało :) Każdy komentarz będzie dla mnie bardzo motywujący, nawet ten negatywny :)
Pozdrawiam, 
NightHunter :)

czwartek, 5 listopada 2015

Prolog


                Była noc. Trochę padało. Nie przeszkadzało mi to. Lubiłam deszcz, zmywał ze mnie choć na chwilę problemy i piętna, które do mnie przywarły. Spojrzałam w niebo. Było mocno zachmurzone. Przez chmury nie przebijał się nawet blask księżyca. Ciemność otaczała mnie. Zniknęłam wśród gęstych drzew cicho przemykając po opadłych liściach. W Obozie nauczyli mnie jak być cichą i niezauważalną dla przeciwnika. Schowałam się za jednym z grubych pieni. Wychyliłam głowę rozglądając się po lesie. Nikogo nie widziałam.
                Kolejny raz usłyszałam jak ktoś pod ciężarem swoich butów łamie kruche gałązki. Przeszłam kilka kroków do przodu i schowałam się za kolejnym drzewem. Następnie przemknęłam do innego pnia. Teraz widziałam już zarysy postaci, która chodziła po lesie. Była to młoda dziewczyna o jasnych włosach. Ubrana była w dżinsy i skórzaną kurtkę. Sprawiała wrażenie lekko przestraszonej. Zupełnie tak, jakby się zgubiła. Nie mogłam jednak zareagować inaczej niż tylko w mgnieniu oka chwycić ją za ręce, obezwładnić i przycisnąć do drzewa. Drugą wolną ręką złapałam ją za gardło. Jej niebieskie oczy patrzyły na mnie z przerażeniem. Były przepełnione łzami, które zaczęły szybko zalewać jej policzki.
-Puść mnie proszę, nie mam pieniędzy ani nic wartościowego przy sobie. Proszę, to boli.- Wychrypała i szarpnęła się próbując wyrwać ręce z mojego uścisku.
-Nie radzę- Szepnęłam groźnie czując jak dziewczyna próbuje kopnąć mnie w nogę.- Czego tu chcesz? Nie widziałaś tabliczki na ogrodzeniu? To teren prywatny.- Warknęłam wściekła kiedy ta idiotka jakimś cudem kopnęła mnie w kolano.
-Jesteś z ochrony, tak? Przepraszam, puść mnie, już nigdy więcej tu nie wejdę, przysięgam!- Błagała blondynka.
Ścisnęłam mocniej dłonią jej szyję, tak że intruzka prawie nie mogła złapać tchu.
-Czego tu szukasz? Odpowiadaj!- Krzyknęłam kiedy dziewczyna nic nie odpowiedziała.
Po chwili przestraszona tym, że mogę ją udusić jeśli tylko nie odpowie na moje pytanie dziewczyna zaczęła mówić.
-Nazywam się Liz, zabłądziłam, nie wiem którędy wrócić do domu, dlatego przeszłam przez to głupie ogrodzenie z nadzieją, że trafię na kogoś kto mi pomoże. Przepraszam.- Wyjąkała z płaczem.
Puściłam ją. Byłam pewna, że mówi prawdę. Znam się na ludziach. Dziewczyna naprawdę była przerażona, a ja jeszcze spotęgowałam jej strach.
Nie bardzo wiedziałam jak powinnam się teraz zachować. Nie mogłam przecież zabrać jej do Akademii, bo była zwyczajnym człowiekiem. Nie mogłam jej też tak po prostu pościć do domu, bo nigdy nie wiadomo czy przypadkiem mnie nie oszukała i nie jest szpiegiem. Postanowiłam więc zadzwonić do opiekuna mojej grupy. Przedstawiłam mu problem, a on obiecał, że zjawi się jak najszybciej. Wysłałam mu oczywiście współrzędne żeby łatwo mógł mnie znaleźć.
                Blondynka przykucnęła pod drzewem ciągle płacząc. Zrobiło mi się jej trochę żal, ale przecież to nie jest moja sprawa. Każdy musi sobie umieć poradzić w trudnych dla niego sytuacjach. Nie mogłam nic dla mniej zrobić. Po chwili, gdy się uspokoiła podałam jej paczkę chusteczek. Wytarła zapłakaną i czerwoną twarz. Spojrzała na mnie i spokojnym, ale jeszcze dalej drżącym głosem zapytała.
-Pomożesz mi wrócić do domu? Zupełnie nie wiem gdzie jestem.- Przepełniała ją  nadzieja, że ja, Kathrin Henderson, uczennica Akademii, najlepsza uczennica drugiego roku, pomogę jej bezpiecznie dotrzeć do domu. Gdyby tylko wiedziała kim jestem z pewnością uciekałaby przede mną jeszcze szybciej niż tylko pomyślała o tym, że mogę jej pomóc.
-Na razie musisz ochłonąć.- Stwierdziłam spokojnie starając się nie wzbudzić jej podejrzeń. Była tak przerażona, że nawet chyba nie zauważyła, kiedy zadzwoniłam po opiekuna mojej grupy terenowej. Nie mogłam  teraz pozwolić na to żeby gdzieś sobie poszła. Gdyby tylko się ruszyła musiałabym znowu użyć siły wobec niej. Nie chciałam tego. W głębi duszy współczułam tej dziewczynie.
Liz oparła głowę o drzewo. Zamknęła oczy i oddychała głęboko.
Patrzyłam na nią w milczeniu. Miała bladą skórę, pewnie to z przerażenia.
Po chwili zjawił się Connor, mój opiekun. Kiwnął mi głową, a ja zasalutowałam jak w wojsku. Zasady Akademii były dla mnie jasne. Prawie zawsze się do nich stosowałam. Connor przyjrzał się uważnie dziewczynie skulonej pod drzewem. Przykucnął przy niej.
-Cześć- Szepnął.- Jestem Connor Hayes, a ty?
Blondynka zerknęła najpierw na niego, potem na mnie. Niepewnym głosem odpowiedziała.
-Elizabeth Sharewood.
Connor wstrzymał oddech. Szybko wstał i podszedł do mnie.
-Odwieź ją do domu. Weź mój samochód.- Podał mi kluczyki.
Widziałam, że był spięty. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
-Katy, zrób o co cię proszę. Weź samochód i odwieź ją do domu. Zadzwonię do generała Richardson’a i poinformuję go o tym, co się stało. Mam nadzieję, że nic złego jej nie zrobiłaś.- Powiedział poważnie. Nasze spojrzenia spotkały się, a po chwili Connor mnie wyminął i ruszył w kierunku Akademii.
Westchnęłam ciężko. Podeszłam do dziewczyny.
-Chodź Liz, zawiozę cię do domu. Gdzie mieszkasz?- Zapytałam siląc się na delikatny uśmiech. Chciałam zrobić wrażenie miłej, bo widocznie dziewczyna była kimś ważnym skoro Connor dał mi swój samochód żebym ją odwiozła.
-To w głąb jakiegoś lasu, nie pamiętam ulicy..- Jej głos się załamał, a ja miałam ochotę uderzyć ją w twarz.
Jak można nie wiedzieć gdzie się mieszka? Nie znać nazwy ulicy… Szok.
-A nie możesz zadzwonić do kogoś z rodziny żeby podał adres?- Zapytałam dalej sztucznie się uśmiechając.
-Nie mam telefonu przy sobie.- Pociągnęła nosem. Spojrzała na mnie sowimi niebieskimi oczami. Były pełne przerażenia.
-A pamiętasz może numer do kogoś z rodziny? Zadzwonisz z mojego telefonu.- Zaproponowałam.
Dziewczyna natychmiast zerwała się na równe nogi.
-Nicholas..- Szepnęła- Pamiętam jego numer. Do niego zadzwonię.
Podałam jej telefon, a ona drżącymi palcami wpisała jego numer. Po kilku sygnałach odebrał. Początkowo Liz nie chciała się przyznać, że zgubiła się w lesie i znalazła ją przypadkowa osoba. Mówiła, że chce zamówić taksówkę do domu, ale nie pamięta adresu. Chłopak, do którego dzwoniła zaproponował jej, że przyjedzie po nią, jednak ta szybko odmówiła. Łatwo było domyślić się czemu. Nie miała pojęcia gdzie się znajduje, a przyznanie się, że zaginęła widocznie bardziej, jej zdaniem, skomplikowałoby sprawę. Po kilku minutach rozmowy i przekonywaniu chłopaka Liz dowiedziała się jaki jest adres jej domu.
Zaprowadziłam ją do samochodu, który był zaparkowany na terenie Akademii. Wsiadłyśmy do niego. Odpaliłam silnik.
-Co to za miejsce?- Zapytała wyraźnie spokojniejsza Liz.
-Prywatne, nie mogę o tym mówić.- Burknęłam zła, że dziewczyna musiała o to zapytać.
Nie wolno nam było rozmawiać ze zwykłymi ludźmi o Akademii. Oni nie mieli przecież pojęcia o istnieniu wampirów, wilkołaków i demonów. To my zajmowaliśmy się chronieniem ich przed nimi.
Wyjechałam z placu Akademii. Latarnie paliły się przy drodze. Mijaliśmy różne sklepy jadąc główną ulicą miasteczka Nashville. Większość z nich już była zamknięta. Spojrzałam na zegarek. Była prawie pierwsza godzina. Niedługo kończyła się moja zmiana. To dobrze, bo byłam bardzo zmęczona. Dzisiejsze zajęcia w Akademii wykończyły mnie fizycznie. Całe ciało mnie bolało.
-Dlaczego wyszłaś o tak później porze z domu?- Zapytałam przerywając niezręczną ciszę między mną a moja pasażerką.
-Wcale nie jest późno, moja rodzina uważa to za wczesną porę.- Odpowiedziała szybko.
-No to dosyć liberalnych rodziców masz.- Stwierdziłam. I chyba dosyć nienormalnych, pomyślałam.
-Teraz musisz szukać drogi w głąb lasu.- Powiedziała wbijając wzrok w boczną szybę.
Spojrzałam na nią niepewnie.
-Mówiłam ci, mieszkam w głębi lasu.- Spojrzała na mnie oczekując jakiejś reakcji.
Ja jednak nie zrobiłam nic. Wiedziałam, w którą drogę w takim razie powinnam skręcić, bo znam to miasteczko bardzo dobrze. Znajdowaliśmy się na Berry Road, a tu znajduje się tylko jeden dom i to dokładnie w miejscu jakie opisuje Liz.
-Więc to twoja rodzina wprowadziła się do tego dużego drewnianego domu.- To było bardziej stwierdzenie niż pytanie. Dziewczyna tylko kiwnęła głową.
-Mogłaś powiedzieć, że chodzi o ten dom. Znam tą okolicę bardzo dobrze.- Powiedziałam włączając kierunek w lewo i skręcając w leśną drogę. Samochód zabujał się na koleinach.
-Nie wiedziałam o tym.- Szepnęła. Im bardziej zbliżaliśmy się do jej domu dziewczyna robiła się coraz bardziej nerwowa.
-Boisz się wrócić?- Zapytałam.
Cholera, pomyślałam. Niepotrzebnie pytałam. Gorzej jak teraz dziewczyna zacznie mi opowiadać historię swojego życia. Moja zmiana już się skończyła. Teoretycznie powinnam ją wysadzić już w połowie drogi do tego jej cholernego domu.
-Trochę- odpowiedziała cicho.- Posłuchaj, mogę powiedzieć rodzicom, że jesteś moją koleżanką, i że cały czas byłam u ciebie?- Kolejny raz tej nocy spojrzała na mnie z nadzieją.- Będą źli jeśli będę musiała powiedzieć im prawdę, że się zgubiłam.- Jej dłonie podobnie jak głos zaczęły drżeć.
Elizabeth bała się rodziców. Wiedziałam coś o tym. To dlatego nie mogłam zostawić jej w potrzebie.
-Jasne, powiedz, że jesteśmy koleżankami. Dzisiaj się poznałyśmy na mieście.- Uśmiechnęłam się szczerze starając się dodać jej otuchy.
-Dziękuję.- Odpowiedziała z wyraźną ulgą.- A tak właściwie to jak masz na imię?
-Kathrin Henderson- Podałam jej rękę.

-Elizabeth Sharewood.- Odwzajemniła gest i posłała mi przyjacielski uśmiech.



Witam na moim nowym blogu! Nazywam się NightHunter i prowadziłam już kilka blogów z opowiadaniami. Miałam jednak sporą przerwę od pisania ze względu na szkołę. Teraz będę mieć więcej czasu i postanowiłam ponownie zacząć tworzyć jakieś opowiadanie. Pomysł na tego bloga tlił się w mojej głowie od dawna, nie chciałam go wcześniej realizować, dlatego że nie wiedziałam czy będę mieć wystarczająco dużo czasu. Całe szczęście jednak go mam :)
Zapraszam więc wszystkich do czytania pierwszego rozdziału, który ukaże się niedługo. Jeśli chcecie być na bieżąco z notkami proszę dodawać się do obserwujących bloga (będę odwdzięczać się tym samym) a jeśli ktoś nie może tego zrobić to proszę pisać w komentarzu. Stworzę dla takich osób osobną listę i będę powiadamiać o nowych rozdziałach w komentarzach na ich blogu przy najnowszym wpisie :)
Pozdrawiam, NightHunter :)