czwartek, 5 listopada 2015

Prolog


                Była noc. Trochę padało. Nie przeszkadzało mi to. Lubiłam deszcz, zmywał ze mnie choć na chwilę problemy i piętna, które do mnie przywarły. Spojrzałam w niebo. Było mocno zachmurzone. Przez chmury nie przebijał się nawet blask księżyca. Ciemność otaczała mnie. Zniknęłam wśród gęstych drzew cicho przemykając po opadłych liściach. W Obozie nauczyli mnie jak być cichą i niezauważalną dla przeciwnika. Schowałam się za jednym z grubych pieni. Wychyliłam głowę rozglądając się po lesie. Nikogo nie widziałam.
                Kolejny raz usłyszałam jak ktoś pod ciężarem swoich butów łamie kruche gałązki. Przeszłam kilka kroków do przodu i schowałam się za kolejnym drzewem. Następnie przemknęłam do innego pnia. Teraz widziałam już zarysy postaci, która chodziła po lesie. Była to młoda dziewczyna o jasnych włosach. Ubrana była w dżinsy i skórzaną kurtkę. Sprawiała wrażenie lekko przestraszonej. Zupełnie tak, jakby się zgubiła. Nie mogłam jednak zareagować inaczej niż tylko w mgnieniu oka chwycić ją za ręce, obezwładnić i przycisnąć do drzewa. Drugą wolną ręką złapałam ją za gardło. Jej niebieskie oczy patrzyły na mnie z przerażeniem. Były przepełnione łzami, które zaczęły szybko zalewać jej policzki.
-Puść mnie proszę, nie mam pieniędzy ani nic wartościowego przy sobie. Proszę, to boli.- Wychrypała i szarpnęła się próbując wyrwać ręce z mojego uścisku.
-Nie radzę- Szepnęłam groźnie czując jak dziewczyna próbuje kopnąć mnie w nogę.- Czego tu chcesz? Nie widziałaś tabliczki na ogrodzeniu? To teren prywatny.- Warknęłam wściekła kiedy ta idiotka jakimś cudem kopnęła mnie w kolano.
-Jesteś z ochrony, tak? Przepraszam, puść mnie, już nigdy więcej tu nie wejdę, przysięgam!- Błagała blondynka.
Ścisnęłam mocniej dłonią jej szyję, tak że intruzka prawie nie mogła złapać tchu.
-Czego tu szukasz? Odpowiadaj!- Krzyknęłam kiedy dziewczyna nic nie odpowiedziała.
Po chwili przestraszona tym, że mogę ją udusić jeśli tylko nie odpowie na moje pytanie dziewczyna zaczęła mówić.
-Nazywam się Liz, zabłądziłam, nie wiem którędy wrócić do domu, dlatego przeszłam przez to głupie ogrodzenie z nadzieją, że trafię na kogoś kto mi pomoże. Przepraszam.- Wyjąkała z płaczem.
Puściłam ją. Byłam pewna, że mówi prawdę. Znam się na ludziach. Dziewczyna naprawdę była przerażona, a ja jeszcze spotęgowałam jej strach.
Nie bardzo wiedziałam jak powinnam się teraz zachować. Nie mogłam przecież zabrać jej do Akademii, bo była zwyczajnym człowiekiem. Nie mogłam jej też tak po prostu pościć do domu, bo nigdy nie wiadomo czy przypadkiem mnie nie oszukała i nie jest szpiegiem. Postanowiłam więc zadzwonić do opiekuna mojej grupy. Przedstawiłam mu problem, a on obiecał, że zjawi się jak najszybciej. Wysłałam mu oczywiście współrzędne żeby łatwo mógł mnie znaleźć.
                Blondynka przykucnęła pod drzewem ciągle płacząc. Zrobiło mi się jej trochę żal, ale przecież to nie jest moja sprawa. Każdy musi sobie umieć poradzić w trudnych dla niego sytuacjach. Nie mogłam nic dla mniej zrobić. Po chwili, gdy się uspokoiła podałam jej paczkę chusteczek. Wytarła zapłakaną i czerwoną twarz. Spojrzała na mnie i spokojnym, ale jeszcze dalej drżącym głosem zapytała.
-Pomożesz mi wrócić do domu? Zupełnie nie wiem gdzie jestem.- Przepełniała ją  nadzieja, że ja, Kathrin Henderson, uczennica Akademii, najlepsza uczennica drugiego roku, pomogę jej bezpiecznie dotrzeć do domu. Gdyby tylko wiedziała kim jestem z pewnością uciekałaby przede mną jeszcze szybciej niż tylko pomyślała o tym, że mogę jej pomóc.
-Na razie musisz ochłonąć.- Stwierdziłam spokojnie starając się nie wzbudzić jej podejrzeń. Była tak przerażona, że nawet chyba nie zauważyła, kiedy zadzwoniłam po opiekuna mojej grupy terenowej. Nie mogłam  teraz pozwolić na to żeby gdzieś sobie poszła. Gdyby tylko się ruszyła musiałabym znowu użyć siły wobec niej. Nie chciałam tego. W głębi duszy współczułam tej dziewczynie.
Liz oparła głowę o drzewo. Zamknęła oczy i oddychała głęboko.
Patrzyłam na nią w milczeniu. Miała bladą skórę, pewnie to z przerażenia.
Po chwili zjawił się Connor, mój opiekun. Kiwnął mi głową, a ja zasalutowałam jak w wojsku. Zasady Akademii były dla mnie jasne. Prawie zawsze się do nich stosowałam. Connor przyjrzał się uważnie dziewczynie skulonej pod drzewem. Przykucnął przy niej.
-Cześć- Szepnął.- Jestem Connor Hayes, a ty?
Blondynka zerknęła najpierw na niego, potem na mnie. Niepewnym głosem odpowiedziała.
-Elizabeth Sharewood.
Connor wstrzymał oddech. Szybko wstał i podszedł do mnie.
-Odwieź ją do domu. Weź mój samochód.- Podał mi kluczyki.
Widziałam, że był spięty. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
-Katy, zrób o co cię proszę. Weź samochód i odwieź ją do domu. Zadzwonię do generała Richardson’a i poinformuję go o tym, co się stało. Mam nadzieję, że nic złego jej nie zrobiłaś.- Powiedział poważnie. Nasze spojrzenia spotkały się, a po chwili Connor mnie wyminął i ruszył w kierunku Akademii.
Westchnęłam ciężko. Podeszłam do dziewczyny.
-Chodź Liz, zawiozę cię do domu. Gdzie mieszkasz?- Zapytałam siląc się na delikatny uśmiech. Chciałam zrobić wrażenie miłej, bo widocznie dziewczyna była kimś ważnym skoro Connor dał mi swój samochód żebym ją odwiozła.
-To w głąb jakiegoś lasu, nie pamiętam ulicy..- Jej głos się załamał, a ja miałam ochotę uderzyć ją w twarz.
Jak można nie wiedzieć gdzie się mieszka? Nie znać nazwy ulicy… Szok.
-A nie możesz zadzwonić do kogoś z rodziny żeby podał adres?- Zapytałam dalej sztucznie się uśmiechając.
-Nie mam telefonu przy sobie.- Pociągnęła nosem. Spojrzała na mnie sowimi niebieskimi oczami. Były pełne przerażenia.
-A pamiętasz może numer do kogoś z rodziny? Zadzwonisz z mojego telefonu.- Zaproponowałam.
Dziewczyna natychmiast zerwała się na równe nogi.
-Nicholas..- Szepnęła- Pamiętam jego numer. Do niego zadzwonię.
Podałam jej telefon, a ona drżącymi palcami wpisała jego numer. Po kilku sygnałach odebrał. Początkowo Liz nie chciała się przyznać, że zgubiła się w lesie i znalazła ją przypadkowa osoba. Mówiła, że chce zamówić taksówkę do domu, ale nie pamięta adresu. Chłopak, do którego dzwoniła zaproponował jej, że przyjedzie po nią, jednak ta szybko odmówiła. Łatwo było domyślić się czemu. Nie miała pojęcia gdzie się znajduje, a przyznanie się, że zaginęła widocznie bardziej, jej zdaniem, skomplikowałoby sprawę. Po kilku minutach rozmowy i przekonywaniu chłopaka Liz dowiedziała się jaki jest adres jej domu.
Zaprowadziłam ją do samochodu, który był zaparkowany na terenie Akademii. Wsiadłyśmy do niego. Odpaliłam silnik.
-Co to za miejsce?- Zapytała wyraźnie spokojniejsza Liz.
-Prywatne, nie mogę o tym mówić.- Burknęłam zła, że dziewczyna musiała o to zapytać.
Nie wolno nam było rozmawiać ze zwykłymi ludźmi o Akademii. Oni nie mieli przecież pojęcia o istnieniu wampirów, wilkołaków i demonów. To my zajmowaliśmy się chronieniem ich przed nimi.
Wyjechałam z placu Akademii. Latarnie paliły się przy drodze. Mijaliśmy różne sklepy jadąc główną ulicą miasteczka Nashville. Większość z nich już była zamknięta. Spojrzałam na zegarek. Była prawie pierwsza godzina. Niedługo kończyła się moja zmiana. To dobrze, bo byłam bardzo zmęczona. Dzisiejsze zajęcia w Akademii wykończyły mnie fizycznie. Całe ciało mnie bolało.
-Dlaczego wyszłaś o tak później porze z domu?- Zapytałam przerywając niezręczną ciszę między mną a moja pasażerką.
-Wcale nie jest późno, moja rodzina uważa to za wczesną porę.- Odpowiedziała szybko.
-No to dosyć liberalnych rodziców masz.- Stwierdziłam. I chyba dosyć nienormalnych, pomyślałam.
-Teraz musisz szukać drogi w głąb lasu.- Powiedziała wbijając wzrok w boczną szybę.
Spojrzałam na nią niepewnie.
-Mówiłam ci, mieszkam w głębi lasu.- Spojrzała na mnie oczekując jakiejś reakcji.
Ja jednak nie zrobiłam nic. Wiedziałam, w którą drogę w takim razie powinnam skręcić, bo znam to miasteczko bardzo dobrze. Znajdowaliśmy się na Berry Road, a tu znajduje się tylko jeden dom i to dokładnie w miejscu jakie opisuje Liz.
-Więc to twoja rodzina wprowadziła się do tego dużego drewnianego domu.- To było bardziej stwierdzenie niż pytanie. Dziewczyna tylko kiwnęła głową.
-Mogłaś powiedzieć, że chodzi o ten dom. Znam tą okolicę bardzo dobrze.- Powiedziałam włączając kierunek w lewo i skręcając w leśną drogę. Samochód zabujał się na koleinach.
-Nie wiedziałam o tym.- Szepnęła. Im bardziej zbliżaliśmy się do jej domu dziewczyna robiła się coraz bardziej nerwowa.
-Boisz się wrócić?- Zapytałam.
Cholera, pomyślałam. Niepotrzebnie pytałam. Gorzej jak teraz dziewczyna zacznie mi opowiadać historię swojego życia. Moja zmiana już się skończyła. Teoretycznie powinnam ją wysadzić już w połowie drogi do tego jej cholernego domu.
-Trochę- odpowiedziała cicho.- Posłuchaj, mogę powiedzieć rodzicom, że jesteś moją koleżanką, i że cały czas byłam u ciebie?- Kolejny raz tej nocy spojrzała na mnie z nadzieją.- Będą źli jeśli będę musiała powiedzieć im prawdę, że się zgubiłam.- Jej dłonie podobnie jak głos zaczęły drżeć.
Elizabeth bała się rodziców. Wiedziałam coś o tym. To dlatego nie mogłam zostawić jej w potrzebie.
-Jasne, powiedz, że jesteśmy koleżankami. Dzisiaj się poznałyśmy na mieście.- Uśmiechnęłam się szczerze starając się dodać jej otuchy.
-Dziękuję.- Odpowiedziała z wyraźną ulgą.- A tak właściwie to jak masz na imię?
-Kathrin Henderson- Podałam jej rękę.

-Elizabeth Sharewood.- Odwzajemniła gest i posłała mi przyjacielski uśmiech.



Witam na moim nowym blogu! Nazywam się NightHunter i prowadziłam już kilka blogów z opowiadaniami. Miałam jednak sporą przerwę od pisania ze względu na szkołę. Teraz będę mieć więcej czasu i postanowiłam ponownie zacząć tworzyć jakieś opowiadanie. Pomysł na tego bloga tlił się w mojej głowie od dawna, nie chciałam go wcześniej realizować, dlatego że nie wiedziałam czy będę mieć wystarczająco dużo czasu. Całe szczęście jednak go mam :)
Zapraszam więc wszystkich do czytania pierwszego rozdziału, który ukaże się niedługo. Jeśli chcecie być na bieżąco z notkami proszę dodawać się do obserwujących bloga (będę odwdzięczać się tym samym) a jeśli ktoś nie może tego zrobić to proszę pisać w komentarzu. Stworzę dla takich osób osobną listę i będę powiadamiać o nowych rozdziałach w komentarzach na ich blogu przy najnowszym wpisie :)
Pozdrawiam, NightHunter :)