czwartek, 11 lutego 2016

3. Taka jest nasza praca

Rozdział 3

                  Siedziałam na miękkim fotelu, a obok mnie był Johnatan, który trzymał mnie za rękę przez cały czas trwania filmu. Doskonale wiedział, że coś mnie niepokoi i w ten sposób chciał dodać mi otuchy. Ciągle trzymałam swoją torebkę na kolanach, tak abym była w stanie, jak najszybciej wyciągnąć z niej pistolet lub drewniane kołki w razie potrzeby. Nie powiedziałam przyjacielowi, że zabrałam te rzeczy ze sobą, bo z pewnością stwierdziłby, iż za bardzo mi odwala i grubo przesadzam. W głębi duszy miałam nadzieję, że w ostateczności nic się nie wydarzy, a ja ze spokojem po powrocie do domu, będę mogła stwierdzić, jak bardzo nakręcam się na walkę. Od czasu włamania się tajemniczego mężczyzny do mojego pokoju ciągle mam wrażenie, że za każdym rogiem czyha niebezpieczeństwo, nawiedzają mnie złe przeczucia i strach przed niepowodzeniem w walce. Nie chciałam jednak o tym nikomu mówić, bo przyjaciele zaraz stwierdziliby, że mam jakieś stany lękowe, paranoję czy coś w tym stylu. Zaczęliby mi się uważniej przyglądać, analizować każdy mój krok, być może nawet by mnie śledzili, żeby udowodnić, że przecież nie dzieje się nic złego i nikt mnie nie obserwował podczas ich akcji wywiadowczej.
                Nie mam pojęcia, o czym był film, na który przyszłam razem z Johnatanem, ale bardzo cieszyłam się, że skończył się po ok. dwóch godzinach. Gdy zapaliły się światła w Sali kinowej, uspokoiłam się trochę. Cieszyłam się, że tym razem nic złego się nie stało, ale zarazem byłam zła, bo moje przeczucie kolejny raz mnie zawodziło. Najgorsze było to, że nie mogłam mu już ufać, nie byłam go pewna tak jak dawniej.
                Po wyjściu z kina postanowiliśmy udać się do pobliskiej restauracji, żeby zjeść kolację. Wchodząc do jednej z najbardziej luksusowych restauracji w naszym mieście, zauważyłam Liz siedzącą przy jednym stole razem ze swoją rodziną. Przyjaciółka pomachała mi z uśmiechem na ustach, a ja odwzajemniłam gest. Spojrzenie Nicholasa natychmiast mnie odnalazło. Czułam się trochę głupio ze względu na to, że przyszłam tu z Johnatanem, ale przecież był on moim przyjacielem. Nie chciałam, żeby Nicholas pomyślał, że chodzę z Johnem, chociaż i tak przecież miałam już chłopaka. Powinnam przestać myśleć o bracie przyjaciółki w kategorii kandydata na chłopaka, to znacznie ułatwi mi życie.
                Młody i przystojny kelner podszedł do nas, żeby zaprowadzić nas do wolnego stolika. Johnatan odsunął mi krzesło, abym mogła usiąść, a po chwili zajął miejsce obok mnie. Siedzieliśmy przy czteroosobowym stole przy wyjściu na taras i ogródek. Niestety naprzeciwko nas stolik miała rodzina Sharewood. Czułam na sobie wzrok Maggie, matki Liz. Ta kobieta nie znosi mnie od dnia, kiedy pierwszy raz pojawiłam się w jej domu, zresztą ja też za nią nie przepadam. Wygląda na okropnie wredną i surową osobę. Ma krótkie, sięgające uszu czarne włosy, bladą cerę i ciemne oczy. Jest wysoka, szczupła i wysportowana, ubiera się zawsze w długie sukienki do kostek i nosi buty na wysokich obcasach. Sprawia wrażenie bardzo dumnej osoby, która za byle co jest w stanie skrócić cię o głowę. Chociaż co do tego to nie byłabym taka pewna, bo jak większość kobiet wampirów, Maggie, nie umiałam walczyć. Jeśli nie było z nią jej męża James’a , wszędzie chodzili za nią ochroniarze. Liz kiedyś powiedziała mi nawet, że chciała nauczyć się walczyć, ale mama jej tego zabroniła, ponoć stwierdziła, że prawdziwa kobieta nie powinna mieć rąk skalanych krwią. Ja natomiast uważam inaczej.
                W pomieszczeniu było dużo bogatych rodzin. Na scenie muzykę klasyczną grał zespół z naszego miasta. Wystrój restauracji wbrew pozorom nie był pełny przepychu. Stoliki wykonane były z drewna w kolorze koniaku a na nich położone były wszerz białe bieżniki tak, aby z dwóch stron ustawić talerze. Ściany lokalu miały ciemnobrązowy kolor, rozświetlone były lampami naściennymi, które znajdowały się nad każdym stolikiem. Naprzeciwko wejścia na samym środku był kominek, w którym palił się ogień. Wykonany był z jasnego kamienia i przyciągał uwagę wielu nowy klientów restauracji. Po prawej stronie od głównych drzwi był bar, w którym można było zamawiać drinki do picia lub też jedzenie. Naprzeciwko niego ustawiona była scena, a po jej prawej stronie było, oświetlone zwisającymi lampami tworzącymi kaskadę światła na ścianie, wyjście na taras i ogórek. Lewa ściana od strony sceny była przeszkolona oraz oświetlona takimi samymi światełkami jak wyjście na ogródek.
-Na co masz ochotę?- Zapytał Johnatan, kiedy trzeci raz przeglądałam całą ofertę menu.
-Nie wiem, a ty?- Nie mogłam się zdecydować na nic. Miałam wrażenie, że wszyscy ludzie w restauracji gapią się na mnie.
-Wezmę kaczkę z sosem malinowym, też chcesz?- Oddałam mu kartę dań i kiwnęłam głową.- Nad deserem zastanowimy się później.- Dodał po chwili.
                Kelner podszedł do naszego stolika widząc, że już podjęliśmy decyzję, co chcemy zamówić. Był bardzo uprzejmy i z uśmiechem na twarzy przyjmował nasze zamówienie, być może, dlatego że byliśmy tu częstymi gośćmi i zawsze zostawialiśmy duże napiwki.
-Chyba nie bardzo podobał ci się film.- Stwierdził Johnatan po odejściu kelnera.
-Przepraszam, ale jakoś nie mogłam się na nim skupić.- Powiedziałam nie chcąc opowiadać mu o swoich złych przeczuciach. Pewnie stwierdziłby, że wpadam w paranoję skoro często mam uczucie, że coś niedobrego może mi się stać.- Pewnie to przez ten ciężki trening. Mimo wszystko jestem zmęczona.- Uśmiechnęłam się do chłopaka przepraszająco.
-No trochę wycisk był. Słyszałaś, że jutro Victoria Marshall organizuje imprezę na plaży? Wybierasz się na nią?- Zapytał mnie z ciekawością w głosie. Dobrze wiedział, że niecierpiałam tej zołzy Victorii, ale publicznie nigdy się z tym nie obnosiłam. Musiałam przecież udawać, że lubię wszystkich tak samo i nikt, nawet najwięksi debile, mnie nie wkurzają. Wszyscy myśleli, że Victoria jest moją dobrą koleżanką, bo często z moimi przyjaciółkami i nią wychodziłyśmy na zakupy, czy na imprezy, ale tak naprawdę nigdy jej nie lubiłam.
-Tak, mam nadzieję, że ty też będziesz- Dotknęłam jego ręki wyciągniętej na stole, chcąc pokazać, że oczekuję od niego jego obecności na jutrzejszej imprezie.
-Też będę. Nicole poprosiła mnie, żebym z nią poszedł.- Westchnął trochę zasmucony.- Już nie mam do niej siły.
-Dlaczego?- Zaciekawiłam się.
-Ona ciągle za mną łazi.. jest wszędzie. Wchodzę do szkoły i czeka na mnie przy wejściu, na stołówce przysiada się do naszego stolika, bo chcę ci przypomnieć, że to ty jej na to pozwoliłaś, wychodzę ze szkoły, czeka na mnie na parkingu. Wydzwania do mnie, pisze smsy, zaprasza na imprezy.. mam jej dość.- Powiedział zrezygnowany.- Katy, pogadaj z nią, niech da mi spokój.
-John, się podobasz jej. Nicole to ładna, wartościowa dziewczyna, może trochę zbyt zaborcza- Dodałam szybko, widząc jego wykrzywioną minę- Jednak powinieneś dać jej szansę. A szczególnie powinieneś sam z nią pogadać, że nie musi być taka nachalna, bo już zwróciłeś na nią uwagę.
-Mówisz poważnie?- Zapytał jakby niedowierzając.- To zadziała?
-Tak- Uśmiechnęłam się do niego przekonująco.- Nicole przestanie cię tak dręczyć, kiedy ty sam zaczniesz przejmować inicjatywę, rozumiesz?- Chłopak kiwnął głową- Zaproś ją do kina, albo na kolację. Rozmawiałam z nią już kiedyś, bardzo jej się podobasz i chce, żebyś to ty się o nią starał, ale do tej pory wcale nie zwracałeś na nią uwagi, jakbyś nie wiedział o jej istnieniu.
-Dobrze. Zaproszę ją, może coś się zmieni.- Odpowiedział mi po chwili namysłu.
                Kiedy kelner przyniósł nasze zamówienie mimowolnie spojrzałam w stronę stolika rodziny Liz. Nicholas nie zwracał już na mnie uwagi, moja przyjaciółka pochłonięta była rozmową ze swoim tatą, Matt bawił się telefonem, a Maggie rozglądała się po sali. Przyznam, że byłam trochę zdziwiona ich widokiem w restauracji, bo wampiry nie jedzą normalnych posiłków. Na ich stole stały talerze przepełnione jedzeniem, jednak zdawały się być one nietknięte. Zgadywałam więc, że przyszli w to miejsce w ramach treningu dla swoich dzieci. Młode wampiry musiały uczyć się jak oprzeć się pokusie wypicia krwi człowieka, najlepiej właśnie poprzez przebywanie wśród ludzi.
                Spojrzałam na Nicholasa, którego mina była niezbyt wyraźna, widocznie niedawno przeszedł przemianę i siedzenie wśród ludzi było dla niego nie lada wyzwaniem. Zauważyłam, że jego szczęka jest mocno zaciśnięta, a wzrok skupił w jednym miejscu. Współczułam mu, ale cóż, taka jest jego natura.
                Gdy skończyliśmy jeść główne danie, postanowiliśmy zamówić na deser lody. Ja wzięłam moje ulubione śmietankowe z bakaliami, a Johnatan czekoladowe i truskawkowe.
-Z Dean’em jedziesz na jutrzejszą imprezę?- Zapytał John, kiedy dostaliśmy nasze zamówienie.
-Tak- Uśmiechnęłam się do chłopaka.
-Wiesz, Dean jest trochę dziwny.. Nie zrozum mnie źle, ale nie podoba mi się, że z nim chodzisz, wciągnie cię w kłopoty.- Blondyn nie spojrzał nawet na mnie, bo bał się mojej reakcji na jego słowa.
-John.. daj spokój, tyle razy o tym gadaliśmy. Chodzę z Dean’em od dwóch lat i nie stało się mi jeszcze nic złego. Wiem, że go nie lubisz, ale to nie oznacza, że jest on złym człowiekiem. Nie jest święty, przyznaję, ale szanuje mnie i kocha, a to jest najważniejsze.- Odpowiedziałam ze spokojem, starając się ukryć, jak bardzo denerwują mnie teksty tego typu.
-Katy, on jeździ po pijaku, widziałem jak kiedyś wychodził z baru po kilku głębszych i wsiadł z kółko.- Przyjaciel zniżył głos, żeby mieć pewność, że nikt z ludzi obecnych w restauracji nie usłyszy tego, co mówi.- On bierze sterydy, przecież ma obsesję na punkcie siłowni, nie zauważyłaś tego?
-Wiem, że zdarza mu się prowadzić po pijaku, ale nigdy w życiu nie uwierzę, że on bierze sterydy. Rozmawiałam z nim i obiecał, że nigdy czegoś takiego nie zrobi.- Wytłumaczyłam.- Nie powinieneś słuchać wszystkich plotek, ktoś cię okłamał.- Powiedziałam pewna swojej racji.
-Jak chcesz, nie będę się już wtrącał, bo widzę, że to i tak nic nie daje.- Westchnął zrezygnowany.
                Przyglądałam się mu bardzo uważnie. Nie mogłam uwierzyć, że mój własny przyjaciel oskarża mojego chłopaka o coś takiego. Dean nie był święty, wiem to, ale nigdy nie zacząłby brać takiego świństwa.
-Aaaaa!- Rozległ się pisk dobiegający z ogrodu.
                Od razu rozpoznałam do kogo należał ten głos. Odwróciłam się w stronę stolika rodziny Sharewood. Brakowało przy nim Liz i Nicholasa. Maggie i James rozejrzeli się niepewnie. Oni też to słyszeli. Reszta gości nie zwróciła uwagi na pisk z oddali i rozmawiali w najlepsze oraz zasłuchiwali się w klasycznej muzyce.
                Błyskawicznie razem z Johnatanem poderwaliśmy się ze swoich miejsc i pobiegliśmy do ogrodu. Przez myśl przebiegło mi, że głodny Nicholas rzucił się na swoją siostrę, ale szybko zmieniłam zdanie, kiedy zobaczyłam przerażoną Liz chowającą się w ramionach brata. Naprzeciwko nich ktoś stał. Wampir.
                Wyjęłam z torebki dwa kołki, jeden podałam Johnowi, który wziął go nie zadając zbędnych pytań. Póki wampir nas nie zauważył, mieliśmy spore szanse na zabicie go. Nie musieliśmy nawet uzgadniać planu ataku. Automatycznie zaczęliśmy okrążać osobnika, starając się odciąć mu drogę ucieczki. Stworzenia te były jednak niezwykle silne i szybkie, dlatego nasz atak również musiałby przeprowadzony błyskawicznie.
-Dzieci Sharewoodów!- Krzyknął wampir, podchodząc bliżej do przestraszonych nastolatków.- Nareszcie was odnalazłem. Szczególnie na tobie mi zależało Elizabeth.- Głos mężczyzny był zimny i nieprzyjemny. Był on wysoki, czarnowłosy z bladą cerą i czerwonymi oczami.
                Liz mocniej wtuliła się w Nicholasa, który starał się zachować spokój, ale on doskonale wiedział, że nie jest w stanie obronić siebie i siostry. Był tak zaaferowanych wampirem, że nie zauważył mojej i Johnatana obecności. Mężczyzna podszedł bliżej, chcąc dotknąć mojej przyjaciółki, ale nie zrobił tego, gdyż w tym samym momencie rzuciłam się na niego z kołkiem. Kopnęłam go z całej siły nogą w klatkę piersiową, tak że zatoczył się do tyłu. Johnatan w tym czasie odepchnął Nicholasa i Liz, żeby wampir nie mógł już ich skrzywdzić, a ja przyjęłam na siebie cały atak.
                Mężczyzna podniósł się niemal błyskawicznie po moim kopniaku i ruszył rozwścieczony na mnie, ale ja nie zdążyłam się uchylić, przez co uderzył mnie mocno w brzuch powodując, że przeturlałam się kawałek po zielonej i mokrej trawie. Z wielkim trudem podniosłam się na nogi i ponownie stanęłam do walki z wrogiem. Wampir próbował kolejny raz mnie uderzyć, jednak tym razem przewidziałam jego ruch i dosłownie kilka centymetrów przed moją twarzą udało mi się odepchnąć jego rękę, przez co stracił równowagę. Zachwiał się na nogach, a ja wykorzystałam moment, żeby kopnąć go z półobrotu. W ręce ciągle trzymałam drewniany kołek, którym zamierzałam zabić wrogiego mężczyznę. Był on wyraźnie zaskoczony siłą mojego uderzenia, bo zanim podniósł się z ziemi minęło kilka sekund. Patrzyłam na niego uważnie, a gdy spróbował mnie zaatakować, zrobiłam unik i znalazłam się za jego plecami. Uderzyłam go pod kolana a on przewrócił się na ziemię. Uniosłam wysoko kołek i zanim mężczyzna zdążył się odwrócić, zatopiłam drewno w jego klatce piersiowej przebijają martwe serce. Odgarnęłam z twarzy grzywkę i pobiegłam w kierunku Liz, która jak widziałam wchodziła do restauracji,jednak nie zdążyłam jej dogonić, bo poczułam mocne uderzenie w plecy. Ścięło mnie z nóg, upadłam na ziemię, a ktoś przeciągną mnie po niej kawałek. Odwróciłam się gwałtownie, żeby spojrzeć, co się dzieje. Nade mną pojawiła się wampirzyca, która zacisnęła mi rękę wokoło szyi, nie mogłam oddychać. Zaczęłam się szarpać, próbując się wyswobodzić z jej mocnego uścisku, ale czułam, że nie daję rady. Z całej siły kopnęłam wampirzycę w nogę, ta podkurczyła ją, ale nie rozluźniła ucisku na mojej szyi. Zacisnęłam dłonie w pięści czując, że za chwilę się uduszę, ustami próbowałam złapać chociaż trochę powietrza, ale nie mogłam. Rękami próbowałam odepchnąć kobietę, ale brak tlenu mi tego nie ułatwiał, byłam coraz słabsza. Kiedy myślałam, że już po mnie wampirzyca krzyknęła z bólu i puściła mnie. Przeczołgałam się kilka centymetrów do tyłu i łapczywie łapałam powietrze obserwując, jak Johnatan walczy z wampirzycą. Najpierw uderzył ja z półobrotu, a później zafundował serię ciosów w twarz. Dopiero gdy kobieta upadłą, przebił ją kołkiem.
                Po wampirach został tylko proch. Kaszląc wstałam i podniosłam kołek, którym zabiłam pierwszego wampira. Tak, to był mój pierwszy zabity wampir, prawdziwy wampir. Nigdy w życiu nie spodziewałam się, że gdy stanę twarzą w twarz z takim osobnikiem będę wiedziała, co mam zrobić, żeby go pokonać. Zdawałam sobie sprawę, że właśnie po to tyle godzin poświęcamy na treningach, żeby bez problemu zabić wroga, ale zawsze wydawało mi się, że będę zbyt przerażona, żeby wykonać jakikolwiek ruch. Nie uważam, że teraz poszło mi świetnie, ale też nie był tak źle Powinnam być bardziej ostrożna i dokładnie się rozejrzeć, czy w okolicy nie ma więcej wampirów, a nie biec jak głupia sprawdzić, czy z Liz i Nicholasem wszystko w porządku. Następnym razem będę musiała więcej myśleć nad tym, co robię.
                Razem z Johnatanem przeczesaliśmy cały ogródek w poszukiwaniu innych wampirów, ale nikogo już nie znaleźliśmy. Zadzwoniliśmy w międzyczasie do Connora, opiekuna naszej grupy, który przekazał nam, co musimy powiedzieć rodzinie Sharewood’ów.
                Nasz znajomy kelner zaprowadził Sharewood’ów do sali konferencyjnej, gdzie bez wzbudzania podejrzeń mogli się uspokoić. Kiedy weszliśmy do pomieszczenia wszystkie oczy były zwrócone w naszą stronę. Liz podbiegła do mnie z płaczem i się przytuliła. Pogłaskałam ją po plecach. Nicholas siedział wyraźnie wściekły, miał zaciśnięte pięści i szczękę. Maggie i James z niepokojem patrzyli na siebie wzajemnie, a Matt starał się dodać otuchy Nicholasowi, jednak ten zupełnie ignorował jego słowa.
-Katy, tak się bałam!- Jęknęła Liz, kiedy zaprowadziłam ją do krzesła, żeby usiadła. Dopiero wtedy zobaczyłam, że moja biała spódnica jest w niektórych miejscach zielona od trawy.
-Spokojnie, już wszystko jest dobrze.- Uśmiechnęłam się do dziewczyny.- Konwój z Akademii niedługo po was przyjedzie i będziecie mogli bezpiecznie wrócić do domu.- Powtórzyłam słowa Connora.
-Dobrze, dziękujemy.- Odpowiedział trochę zdenerwowany James.
                Mężczyzna chodził niespokojnie z jednego końca pokoju na drugi. Co chwila pocierał ręką szyję. W pewnym momencie spojrzał na mnie i na Johnatana, zatrzymał się.
-Dziękuję wam za ocalenie naszych dzieci.- Posłał nam coś w rodzaju uśmiechu.
-Tak- Zgodziła się Maggie.- Gdyby nie wy.. och nawet nie chcę myśleć o tym, co mogłoby się stać.- Głos kobiety lekko drżał, prawie się popłakała.
-To nic wielkiego, taka jest nasza praca.- Odparłam sztywno, starając się ukryć własne rozchwiane emocje.





Witajcie! Przybywam z nowym rozdziałem. Wiem, że powinnam była dodać go o wiele wcześniej, ale miałam problemy z komputerem, a gdy już napisałam rozdział i przeczytałam go, stwierdziłam, że jest beznadziejny i zaczęłam pisać od nowa. Ten nie jest doskonały, zdaję sobie z tego sprawę, ale chciałam dodać go w miarę szybko. Przepraszam za błędy jeśli się jakieś pojawią :)
Mam nadzieję, że rozdział Wam się podobał. Czekam na Wasze komentarze :D 
Pozdrawiam :*