Przez cały wieczór byłam
oczarowana Nicholasem, którym ukradkiem spoglądał na mnie co chwilę. Ledwo co
go znałam, a już uwielbiałam patrzeć na jego piękny uśmiech dodający mu
niesamowitego uroku i anielskiego wyrazu twarzy. Był nawet moment, kiedy nasze spojrzenia
się spotkały, żadne z nas nie odwróciło w zawstydzeniu wzroku, tylko uparcie
patrzyliśmy na siebie, jakbyśmy testowali, kto dłużej wytrzyma.
Niestety,
Liz nie zrezygnowała ze swojego zamiaru swatania mnie z Matt’em, chociaż on,
tak jak ja, nie pałał do tego pomysłu zbytnim zaangażowaniem. Domyślałam się,
że był tego samego zdania, co ja. Całe szczęście, bo duży problem byłyby, gdym
mu się bardzo spodobała i stwierdziłby, że wykorzysta okazję, żeby mnie
poderwać. Elizabeth próbowała zachęcić nas do wspólnej rozmowy, wymyślała
przeróżne tematy, które teoretycznie powinny nas zainteresować, ale to nie
zadziałało. Oboje z Mattem odpowiadaliśmy lakonicznie, chcąc dać dziewczynie do
zrozumienia, że nigdy w życiu nie będzie z nas pary, ale do niej nic nie docierało.
W pewnym momencie doszło do tego, że zmusiła nas, abyśmy wyszli razem na
spacer. Początkowo poszliśmy we czwórkę- ja, Matt, Liz i Nicholas- ale moja
przyjaciółka pod pretekstem zmęczenia wróciła do domu i pociągnęła za sobą
Nicholasa, który na pierwszy rzut oka nie był zbytnio zachwycony tym, że
zostawia mnie samą ze swoim bratem. Ja sama nie byłam z tego powodu zadowolona,
ale nie mogłam przecież powiedzieć mu, że bardzo mi przykro, ale ja też już
muszę iść do domu, tym bardziej że moi rodzice wciąż siedzieli z jego rodzicami
w salonie.
-Przepraszam cię za moją siostrę, trochę jej odwala dzisiaj-
Matt mówił spokojnym głosem, ale nawet na mnie nie spojrzał.- Ubzdurała sobie,
że bylibyśmy świetną parą, ale to przecież nie realne. Nie jesteśmy tacy sami,
byłoby z tego tylko dużo problemów, a zero przyjemności, wiec to nie ma sensu.
Niestety Liz lubi wtrącać się w moje i Nicholasa życie i czasami urządza takie
akcje, że głowa mała. Może trudno ci to sobie wyobrazić, ale robi jeszcze
grosze rzeczy niż to.
Uśmiechnęłam się krzywo, bo nie wiedziałam, co mam
powiedzieć. Matt spojrzał na mnie, jego ciemne źrenice rozszerzyły się
gwałtownie.
-Przepraszam, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Nie
zrozum mnie źle, nie chodzi mi o to, że coś z tobą jest nie tak, to znaczy
jest, ale nie w zły sposób- Chłopak pogubił się we własnych słowach i myślach.
Westchnął ciężko widząc moją lekko zdziwiona minę.- Katy, jesteś piękną
inteligentną dziewczyną, a główny problem jest w tym, że jesteś człowiekiem.
Nie uważam, nie pomyśl sobie nic na zapas, że jesteś gorsza ode mnie czy coś.
Chodzi mi o to, że nie ma sensu angażować się w związek spisany na
niepowodzenie. Rozumiesz już?
-Tak, rozumiem- Zgodziłam się wracając myślami do cudownego
Nicholasa. Matt miał rację, powinnam przestać myśleć o nim, bo i tak nic z tego
nie będzie, on pewnie ma takie samo myślenie jak jego brat, więc nawet nie
spojrzy na mnie jak na kandydatkę do bycia jego dziewczyną.
-Ale nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy byli
przyjaciółmi, tak jak nasi rodzice, nie uważasz?- Mat wyciągną do mnie rękę w
geście pojednania, a może rozpoczęcia nowej znajomość.
-Oczywiście, dobrze będzie mieć takiego przyjaciela.-
Podałam mu swoją dłoń i uśmiechnęłam się szczerze.
Ciemne
włosy Matt’a rozwiewał silny wiatr, kiedy wracaliśmy z dość długiego spaceru.
Przegadaliśmy cała drogę i szybko okazało się, że jednak potrafimy złapać
wspólny język i się dogadać. Wreszcie zaczęłam się czuć przy nim swobodnie. Był
przystojny, ale nie onieśmielający jak jego młodszy brat, jego ciało było
umięśnione, ale nie przesadnie. Nie miał tak czarującego uśmiechu, jak
Nicholas, ale za, to kiedy zaczął się śmiać, ciężko było pozostać poważnym.
Miał ciepłą barwę głosu i życzliwe, ciemne oczy. Zachowywał się wobec mnie
uprzejmie, kulturalnie, ale nie sztywno i nudno. Opowiadał wiele żartów oraz
śmiesznych sytuacji z jego życia. Ja również powiedziałam trochę o sobie, ale
nie dużo, bo nie lubię tego robić.
-Jestem ogromnie zdziwiony, że dałaś radę przejść tyle drogi
bez narzekania w tych niebotycznie wysokich szpilkach.- Matt uśmiechnął się do
mnie otwierając mi drzwi wejściowe do jego domu.
-Jestem do tego przyzwyczajona- Odparłam wchodząc do środka.
Chłopak
pomógł mi zdjąć marynarkę i zaprowadził mnie do salonu, gdzie wszystkie
spojrzenia były skierowane na nas. Usiedliśmy obok siebie na kanapie, ale nie
odezwaliśmy się ani słowem. Czułam na sobie ciężkie spojrzenie ojca, który nie
był zadowolony z mojego wyjścia z najstarszym synem jego przyjaciół. Już nie
mogę się doczekać drogi powrotnej, kiedy to zapewne usłyszę, jaki ogromny
wstydy przynoszę rodzinie.
Dalsza
część wieczoru przebiegła w miarę spokojnie, no może oprócz pełnych nienawiści
spojrzeń Maggie- matki Liz. W drodze do domu rodzice nie odezwali się ani do
siebie, ani do mnie. Wraz z wyjściem z towarzystwa pozory idealnej rodziny
zniknęły, ale mi to nie przeszkadzało, przez tyle lat mieszkania z nimi
przyzwyczaiłam się już do tego. W domu wzięłam szybki prysznic, przejrzałam
portale społecznościowe i położyłam się spać.
Obudziłam
się kilka minut po jedenastej rano, ale zwlekałam ze wstaniem z łóżka. Zanim
poszłam pod prysznic, sprawdziłam Facebooka i Instargama. Moje przyjaciółki ze
szkoły poszły na imprezę razem ze swoimi chłopakami, a mój Dean grał z
przyjaciółmi na konsoli cały wieczór. Po wykąpaniu się zjadłam późne śniadanie
i wróciłam do mojego pokoju. Dzisiaj o szesnastej miałam trening w szkole, a
potem musiałam iść do Akademii na ćwiczenia bojowe.
Po
zjedzeniu śniadania zaczęłam odrabiać lekcje i się uczyć. Byłam jednym z
najlepszych uczniów w mojej szkole, dlatego nie mogłam przyjść w poniedziałek z
nieodrobionymi zadaniami i nieprzygotowana na sprawdzian z chemii. No cóż, w
szkole, tak jak i w życiu codziennym, musiałam sprawiać wrażenie poukładanej,
kulturalnej dziewczyny z wyższych sfer, dlatego ogromnie cieszyło mnie to, że
należę do Akademii. Tam przynajmniej na treningach mogłam rozładować emocje,
które kłębiły się we mnie po całych dniach spędzonych z próżnymi kolegami ze
szkoły. Nie chodzi o to, że nie lubię moich znajomych, ale czasem wkurza mnie
ich brak empatii i rozumienia dla drugiego człowiek, są zadufani w sobie i
myślą, że dzięki pieniądzom dostaną wszystko. Dzieje się tak, dlatego że nie
znają prawdziwego życia, nie widzą jak bardzo ludzie cierpią z powodu braku pieniędzy,
których oni tak nie szanują i wydają na głupoty. Nie mówię, że ja nie lubię
poszaleć na zakupach, jednak potrafię wspomóc potrzebujących i robię to
zupełnie bezinteresownie. Tym właśnie różnie się od znajomych ze szkoły.
Zanim
wyszłam z domu przebrałam się w strój do ćwiczeń, czyli krótkie spodenki w
kolorze czerni i top na cienkich ramiączkach. Do torby sportowej spakowałam
swój strój do treningu, który odbędę w Akademii. Włosy związałam wysoko na
czubku głowy, nie malowałam się, gdyż nie miało to większego sensu, bo makijaż
po tylu godzinach ruchu, jakie miałam sobie zafundować z pewnością rozmazałby
się na mojej twarzy i wyglądałby tragicznie.
Po
kilku minutach dojechałam do parkingu szkolnego, był prawie pusty. Na ogromnym
placu, gdzie zmieściłoby się prawie dwieście samochodów, stało tylko kilka
zaparkowanych niedaleko siebie. Rozpoznałam każdy z pojazdów, gdyż należały do
moich przyjaciół. Spain Park High School było ogromną i jedyną placówką
oświatową w naszym mieście. Zajmowało naprawdę spory kawałek ziemi. Uczniowie
mieli do dyspozycji korty tenisowe, otwarty basen, boisko do gry w rugby, piłkę
nożną, siatkówkę i kosza, siłownię, ogromną krytą halę sportową oraz świetlicę,
w której można było zrelaksować się przed lub po zajęciach.
Ja
wybierałam się właśnie na halę sportową, bo tam odbywał się trening
cheerleaderek, których byłam kapitanem. Zbliżały się rozgrywki między szkolne,
więc musiałyśmy z dziewczynami przećwiczyć wszystkie układy. Musiałyśmy
wspierać naszych chłopaków, którzy grają w rugby. Układy wymyślałam sama, bo
zawsze to lubiłam robić, w pewnym sensie taniec pozwalał mi odpocząć od
wszystkiego, dzięki niemu mogłam się, chociaż na chwilę zrelaksować i zapomnieć
o tym, jak bardzo idealna muszę być.
Wchodząc
na salę, zobaczyłam kilka dziewczyn leżących na zimnym parkiecie. Przywitałam
się z nimi, a potem wyjrzałam przez okno, żeby popatrzeć jak trenują nasi
reprezentanci w zbliżających się turniejach. Mój chłopak Dean był kapitanem
drużyny rugbistów, chociaż sam za dobrze nie dawał sobie rady na boisku, nigdy
mu jednak tego nie powiedziałam, bo byłam świadoma ile ten sport znaczy dla
niego, kochał go, tak jak ja kochałam walkę, której się nauczyłam w Akademii.
Dean zauważył mnie przez szybę, więc pomachałam mu, uśmiechnął się do mnie i szybko
wrócił do gry. Wyglądał trochę śmiesznie w tym ciężkim stroju, gdyż nie był aż
tak umięśniony, jak jego koledzy, jednak uparcie starał się im dorównać pod
względem masy, dlatego każdą wolną chwilę spędzał na siłowni. Trochę mnie to
wkurzało na początku, bo przestał mieć dla mnie tyle czasu, ale szybko
zrozumiałam, jak bardzo mu na tym zależy, więc przestałam się go czepiać i
zaczęłam pomagać mu się zmotywować, chociaż z tym akurat nie miał wielkiego
problemu. Starałam się także pilnować jego diety, ale było to dosyć trudne,
gdyż nie widywaliśmy się zbyt często. Po dwóch miesiącach jego ćwiczeń
zauważyłam lekką różnicę, ale on stwierdził, że nic się nie zmienił, dlatego
jeszcze intensywniej zaczął trenować. Zbliżał się teraz czwarty miesiąc jego
ćwiczeń, a efekty są już o wiele bardziej widoczne niż te po dwóch miesiącach.
Najważniejsze było dla mnie to, że Dean był zadowolony, bardzo mi na nim
zależało chociaż, prawdę mówiąc, traktowałam go bardziej jako przyjaciela niż
chłopaka.
Kiedy
wszystkie dziewczyny zebrały się na hali uciszyłam je, bo jak zwykle plotkom
nie było końca, i włączyłam muzykę, żeby przypomnieć im rytm i podstawowe kroki
trzech nowych układów, które ćwiczyłyśmy od kilku dni. Koleżanki z drużyny
świetnie czuły muzykę, dlatego praca z nimi zawsze przebiegała sprawnie i
szybko. Trenowałyśmy dwie godziny, a potem poszłam się przebrać i pojechałam do
Akademii.
Akademia
była miejscem, gdzie szkoleni byli ludzie tacy jak ja, których głównym zadaniem
było chronienie gatunku ludzkiego przed zagrożeniami ze strony istot
nadnaturalnych, takich jak wampiry, wilkołaki czy demony. Była to organizacja
ściśle shierarchizowana, gdzie każdy miał swoje miejsce i swoje zadania do
wykonania. Akademia stanowiła ogromy kampus ogrodzony wysokim murem od strony
drogi i gęstą siatką od strony lasu. Na jej terenie znajdowały się budynki
mieszkalne, które zajmowali także członkowie spoza naszego miasta Hoover,
trenerzy, dowództwo i niektórzy uczniowie. Jak w każdej szkole odbywały się tu
zajęcia teoretyczne w aulach oraz praktyczne na salach treningowych lub na
boiskach. Członkowie Akademii musieli ciężko pracować, żeby utrzymać się w
szeregach bojowych, bo jak wiadomo, nie każdy dawał sobie radę, a osoba, która
jest słaba fizycznie, nie ma nawet co próbować walczyć z demonami. Do grupy
bojowej mogły przystępować osoby, które zaczynały czwarty rok nauki, a ja nie
byłam wyjątkiem, chociaż mogłam zacząć o wiele wcześniej. Ten temat jednak
zawsze był dla mnie drażliwy i nie lubiłam o tym rozmawiać. Tak więc byłam w sumie
trochę żółtodziobem, ale szło mi bardzo dobrze w porównaniu do innych osób z
mojego rocznika szkoleniowego. Wszystko dzięki solidnemu wykształceniu, które
odebrałam w czasie dzieciństwa, miałam naprawdę dobrych, pod względem wiedzy i
umiejętności, nauczycieli oraz trenerów. Jeden ze szkoleniowców na zawsze
pozostanie w mojej pamięci, zawsze był dla mnie miły, lubił mnie.
Do
Akademii nie był przyjmowany każdy człowiek, który zgłosił chęć walczenia z
zagrażającymi nam gatunkami. Żeby się tam dostać trzeba było mieć kogoś z
rodziny, kto walczył w jej szeregach, wiąże się to z ponadprzeciętnymi
umiejętnościami, które przekazywane są w genach. Ja dostałam się dzięki mojemu
dziadkowi i wujkowi. Pierwszy z nich już niestety nie żyje, zmarł w trakcie
jednego z polowań urządzonych na wampiry w Kanadzie. Wujek służy natomiast w
oddziale specjalnym w Ruminii, jest tam bardzo niebezpiecznie ze względu na
duże zagęszczenie Wampirów w tamtym kraju. Nigdy go nie widziałam, wiem tylko,
że ma na imię Vincent i oprócz swojej siostry, a mojej mamy, nie ma żadnej
innej rodziny. Zawsze chciałam go poznać, bo bardzo ciekawiło mnie to, jakie
zadania musi wypełniać będąc w oddziale specjalnym i to na dodatek w Rumunii,
tam dostają się tylko wybitni żołnierze. Nigdy nie ukrywałam, że też, jak
wujek, chce służyć w oddziałach specjalnych. Może i jest to niebezpieczne, ale
czy nie do tego rodzice przygotowywali mnie przez całe życie?
Po
wjechaniu na plac Akademii skierowałam się prosto na boisko, gdzie czekał już
na mnie Johnatan, mój przyjaciel od czasów dzieciństwa. Znaliśmy się już
dobrych kilka lat. Poznałam go jako pierwszego dzieciaka w moim wieku zaraz po
przeprowadzce do Hoover. Miał blond włosy i niebieskie oczy, które zawsze
potrafiły odczytać, jaki mam humor i czy warto zaczynać się ze mną drażnić. Był
dobrze zbudowany, lekko umięśniony i bardzo zwinny, co było jego ogromnym
atutem, jeśli chodzi o walkę. Jako przyjaciel był niezastąpiony, zawsze
potrafił sprawić, że uśmiechałam się w jego towarzystwie, nigdy nie pozwolił mi
się smucić, kiedy nie miałam humoru do rozmowy, on ciągle opowiadał różne
historie, ale gdy potrzebowałam chwili ciszy, potrafił usiąść obok, przytulić
mnie i pomilczeć ze mną. Bardzo ważne jest też to, że w czasie walki zawsze
mogłam na niego liczyć, tworzyliśmy świetny zespół, niemalże nie do pokonania.
Zamierzaliśmy nawet w tym roku wystartować w konkursie walk zespołowych
organizowanych na terenie całego stanu Alabama.
Johnatan
powitał mnie szerokim uśmiechem i objął po przyjacielsku w pasie. Szliśmy razem
na trening, który miał się odbyć za pięć minut na dużym boisku. Trzeci tydzień
września był nadzwyczajnie suchy, bardzo mało padało od kilku dni. Dzięki temu
mogliśmy odbywać ćwiczenia na zewnątrz. Nasz trener przyszedł trochę spóźniony.
Spojrzał na grupę dwudziestu osób, którą tworzyłam razem z kolegami i
koleżankami z roku. Nie był zachwycony naszym widokiem, dało się to wyczytać z
wykrzywienia, które wymalowało się na jego twarzy, gdy tylko zobaczył nas na
boisku. Przywitał się z nami szorstko i nie marnując dłużej czasu, kazał nam
zrobić rozgrzewkę. Później ćwiczyliśmy rzuty nożem oraz wykopy z półobrotu.
Następnie odbywaliśmy walki w parach, a na sam koniec biegaliśmy dwadzieścia
okrążeń wokoło ogromnego boiska. Ze względu na to, że już mogliśmy brać udział
w misiach musieliśmy być ciągle w formie. Zawsze nam powtarzano, że jeśli
wszelkie sposoby walki zawiodą, nasze nogi nie mogą nas zawieść. Oznaczało to,
że kiedy nie będziemy mogli pokonać przeciwnika, musimy być w stanie szybko
uciekać. Zgadzałam się z tym w stu procentach.
Po
skończonym treningu wzięłam prysznic w łazience i przebrałam się w strój, który
miałam na sobie w czasie treningu cheerleaderek, bo jak się okazało,
zapomniałam spakować do torby normalnych ubrań na zmianę. Johnatan czekał na mnie
w korytarzu, umówiliśmy się na wspólny wypad do kina. Gdy wyszłam z szatni
chłopak siedział na niskiej ławeczce i bawił się telefonem.
-Coś ciekawego na Fejsie?- Zapytałam stając naprzeciwko
niego.
Podniósł głowę i spojrzał na mnie zdziwiony. Przebiegł
wzrokiem po całym moim ciele. Wiedziałam, o co mu chodzi.
-Nic nie mów, zanim pojedziemy do kina, skoczę do domu i się
przebiorę, nie mogę przecież tak się ludziom pokazać.- Uśmiechnęłam się.-
Wstawaj, jedziemy.
Postanowiliśmy,
że Johnatan pojedzie za mną do mnie do domu swoim samochodem i poczeka aż się
przebiorę i wtedy razem, jego autem, dojedziemy do kina. Starałam się wybierać
ubrania jak najszybciej, żeby przyjaciel nie złościł się na mnie, że za długo
mi zeszło przy zwykłym przebieraniu się. On nie rozumiał, że będąc popularna
muszę dbać o swój wygląd, dla niego to nie miało znaczenia, czy jestem w
krótkiej miniówce i na wysokich obcasach, czy w szarych dresach i trampkach.
Założyłam na siebie krótką białą spódniczkę z wysokim stanem oraz jasnoróżowy
bawełniany sweterek z długimi rękawami, który sięgał wcięcia mojej talii.
Dzięki temu świetnie uwidoczniona była koronka wszyta w górę spódnicy. Do tego
założyłam szpilki w delikatnie różowym kolorze oraz białą kopertówkę. Włosy
rozpuściłam i rozczesałam. Umalowałam na jasnoróżowy kolor oczy i zrobiłam na
powiekach czarną kreskę. Usta pomalowałam matową szminka w kolorze jasnego
beżu. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Czułam w duszy niepokoju, coś było
nie tak. Miałam złe przeczucia. Wsadziłam do torebki dwa drewniane, ostro
zakończone kołki i pistolet ze srebrnymi kulami. Niestety czułam, że ten zestaw
dzisiaj bardzo mi się przyda.
Witajcie! Przepraszam, że tak długo nie dodawałam nowego rozdziału, ale nie bardzo miałam na to czas. Mam nadzieję, że nigdzie nie ma błędów, a jeśli są to napiszcie mi :) Dziękuję Wam wszystkim bardzo serdecznie za to, że czytacie moje opowiadanie. Jest mi niezmiernie miło, kiedy ktoś pisze w komentarzu, że podoba mu się to co piszę :) Wiem, że ten rozdział nie jest jakoś cudownie zaskakujący i przepełniony akcją, ale stwierdziłam, że dobrze będzie wyjaśnić niektóre sprawy na początku historii, tak żeby wszystko było później jasne :) Następny rozdział pojawi się z pewnością po nowym roku :) Całuski :*